Większość artykułów znajdujących się na MPB ma na celu podanie Tobie praktycznych sposobów na osiągnięcie wolności – nie tylko finansowej, ale również szeroko rozumianej wolności osobistej. Nigdy nie lubiłem teoretyków, jak choćby tych, którzy na studiach 'uczyli mnie’ zasad rządzących funkcjonowaniem przedsiębiorstwa, nigdy samemu nie będąc wcześniej przedsiębiorcą.

Zawsze stawiałem na praktykę, a dokładniej – na pozyskiwanie wiedzy od praktyków, którzy w tym co robią osiągnęli niemały sukces. Pozwoliło mi to na rozwinięcie wielu obszarów mojego życia i stanowi to o wartości słów, które przelewam na kolejne wirtualne strony mojego bloga.

Jednak tak jak niesamowicie ważne jest to, jakie działania podejmujesz w krótkim okresie, tak równie ważne jest posiadanie ogólnej strategii, która wyznacza ich odpowiedni kierunek.

Dlatego dzisiaj nie będzie praktycznie, a strategicznie. Dzisiaj chcę zasiać ziarno w Twojej głowie, które będzie kiełkowało przez następne lata. Robię to, gdyż osiągnięcie pełnej wolności jako obywatel tego świata jest możliwe dopiero po zaplanowaniu swojej ścieżki na kilka-kilkanaście lat do przodu.

Bez strategicznego podejścia byłoby to niemożliwe, gdyż świat w którym żyjemy ciągle się zmienia i tylko antycypując pewne wydarzenia czy trendy jesteśmy w stanie ochronić to, na co do tej pory zapracowaliśmy i planować kolejne kroki inwestycyjne.

Dlatego pozwól, że wyciągnę moją magiczną szklaną kulę i…

Żartuję. Nie mam żadnej magicznej kuli, ale jest ona zupełnie niepotrzebna. By móc przewidzieć to, co będzie działo się u nas na przestrzeni najbliższych dekad, wystarczy spojrzeć na naszych zachodnich sąsiadów – od Niemiec i Francji począwszy, na USA i Japonii skończywszy.

Mimo że powyższe kraje kojarzysz z wolną gospodarką rynkową (kapitalistyczną), tak obecnie zaczynają one coraz bardziej przypominać quasi-socjalistyczne państwa, w których zamiast ograniczać biurokrację i zdejmować obciążenie podatkowe z barków obywateli, mnoży się ją i dodaje rocznie setki stron nowych regulacji podatkowych.

Dlatego w roku 2019 powinieneś zapamiętać jedno słowo: socjalizm. Trend, który obecnie przybiera na sile gwarantuje nam w niedalekiej przyszłości powrót do tego, z czym jeszcze nie tak dawno temu, jako zjednoczony naród, walczyliśmy.

Polscy parlamentarzyści (obecni, jak i przyszli kandydaci) wykazują wszystkie objawy choroby socjalistycznej, której końcowy 'efekt zdrowotny’ dla gospodarki i kondycji kraju doskonale znamy. Dlaczego tak sądzę? Już tłumaczę.

Kryzysowa Wenezuela

Około 20 lat temu Hugo Chavez wygrał wybory w Wenezueli i zaraz po nich zaczął wprowadzanie 'reform’, które miały wyłącznie jeden cel – zwiększenie władzy oraz wpływów wąskiej elity decydentów z bliskiego otoczenia Chaveza.

Oczywiście, wprowadzenie niemalże totalitarnych reform nie jest możliwe bez złagodzenia ewentualnej kontrreakcji społeczeństwa. A dokonuje się tego poprzez rozdawnictwo.

I tak Wenezuela pod rządami Chaveza stała się krajem, który wprowadzał coraz to nowe programy socjalne, które były finansowane z zaciąganych pożyczek, które to miały być spłacane głównie ze sprzedaży pozyskiwanych przez Wenezuelę surowców naturalnych, z ropą na czele. Hossa jednak nie trwa wiecznie.

Od 1999 roku, na fali wzrostu cen ropy Wenezuela zwiększała swoje zadłużenie, jednak w momencie załamania rynku po 2008 roku spłacanie bieżących zobowiązań stało się dużym wyzwaniem.

Nie jest to dziwne i można to w bardzo prosty sposób przełożyć na finanse domowe. Jeśli zarabiasz 10 000 PLN miesięcznie i zaczynasz fundować sobie dostatnie życie zanim zwiększysz swój majątek netto, może okazać się, że Twoje raty i leasingi będą wynosić np. 60% Twoich miesięcznych wpływów.

Teoretycznie masz jeszcze 40% budżetu jako bufor bezpieczeństwa, ale w momencie w którym Twoje zarobki – np. z uwagi na restrukturyzację firmy – spadną o połowę, to zaczynasz być w przysłowiowej czarnej…

Abstrahując od tego, że obecnie większość osób w ten sposób 'zarządza’ swoimi finansami, to jako obywatel nawet w powyższym scenariuszu masz wiele możliwości wyjścia na prostą, od obniżenia standardu życia zaczynając.

Państwo jednak tych opcji nie ma – jeśli wpływy do budżetu maleją, jedynym rozwiązaniem, by je zwiększyć jest podniesienie podatków bądź wprowadzenie nowych danin. Oczywiście, jest to krótkoterminowe działanie i o bardzo ograniczonym zakresie.

Państwo może również pożyczyć więcej pieniędzy, ale przypomina to zaciąganie chwilówek na spłatę obecnych zobowiązań, więc jest to rozwiązanie, które jedynie odsuwa prawdziwy problem w czasie.

Państwo może także nacisnąć magiczny guzik, by zacząć drukować więcej pieniędzy, ale to z kolei prowadzi do ich dewaluacji i powoduje wzrost obsługi długu zaciągniętego za granicą.

Słowem, w momencie, w którym krótkowzroczni politycy 'nagle’ stają przed problemem w postaci zobowiązań, których nie są w stanie na bieżąco regulować, dla kraju jako całości jest zwyczajnie za późno i wszelkie krótkoterminowe działania tak naprawdę później odbijają się jeszcze większą czkawką. Oczywiście, aż do ostatniego dnia przed załamaniem rynku wszystkie programy socjalne dalej są utrzymywane, jak gdyby nic się nie działo i nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, by w pierwszej kolejności ograniczyć wydatki…

Efekty polityki rozdawnictwa są zawsze łatwe do przewidzenia (historia dosłownie obfituje w przykłady konsekwencji takowych działań) i tak jak choćby w Cesarstwie Rzymskim, tak i w Wenezueli to, co obecnie dzieje się jako efekt 20-letniej polityki socjalistycznej jest istnym dramatem milionów obywateli.

Pomijam już fakt, iż w Wenezueli praktycznie w 100% wyszły z obiegu państwowe boliwary, a ludzie wolą nawet za usługi fryzjerskie przyjmować zapłatę w jajkach i bananach.

Pomijam też fakt, iż w szpitalach lekarze i pielęgniarki pracują w ciemnościach, gdyż państwo ma problem z zapewnieniem dostaw prądu z uwagi na tragiczny stan elektrowni wodnej zaspokajającej ok. 80% potrzeb energetycznych kraju.

Tym, co dobitnie pokazuje obecnie stan wiary ludzi w państwo i to, co państwowe jest sytuacja, która miała miejsce 11 Marca w mieście Mérida.

Otóż około południa włamano się tam do Banku Dwusetlecia Ludu, Klasy Robotniczej i Kobiet (tak, to jest prawdziwa nazwa) i ukradziono wszystko… oprócz pieniędzy.

Złodzieje ukradli komputery, materiały biurowe, meble… jednak zupełnie nienaruszone pozostawili przetrzymywane w banku wenezuelskie boliwary. Włamać się do banku, zostawiając w nim pieniądze, by te później dosłownie walały się po ulicach miasta, rozrzucane przez wiatr i kompletnie ignorowane przez przechodniów? Nie, takie rzeczy nie dzieją się codziennie i warto, aby obrazy wrzucane na portale społecznościowe wyryły się w Twojej pamięci wraz z odpowiednim komentarzem: SOCJALIZM NIE DZIAŁA. I nie kto inny jak Ty i Twoi rodzice doskonale zdają sobie z tego sprawę.

’Kapitalistyczna’ Interwencja Państwa

Przeskoczmy na inny kontynent. Nie, jeszcze nie odwiedzimy północnoamerykańskich sąsiadów Wenezueli, lecz udamy się nieco dalej – do Japonii.

Założę się, że jeszcze w Twojej głowie funkcjonuje obraz Japonii jako kraju wysoko rozwiniętego, ze stabilną gospodarką i ogromnymi perspektywami, jeśli chodzi o nadchodzące lata.

Nic bardziej mylnego. Obecne zadłużenie gospodarki Japonii sięga już BILIARDA jenów. Nie miliarda, nie biliona… biliarda. Gdybyś jeszcze nie spotkał się z taką wartością, jest to dokładnie tysiąc bilionów, czyli 1 000 000 000 000 000. Są to kwoty dosłownie absurdalne, tym bardziej że jest to 200% PKB Japonii – a nawet sami rządzący przyznają, że w tym roku na obsługę długu (spłatę zobowiązań) przeznaczą blisko 40% wpływów.

Jest to efekt kilkudziesięciu lat działań polegających na drukowaniu niebotycznych ilości pieniędzy, by podtrzymać rozwój z okresu globalnej ekspansji japońskiej myśli biznesowej.

Tak jak obecnie w USA, tak i w 1989 roku w Japonii główny indeks giełdowy Nikkei 225 osiągnął historyczne ATH na poziomie ok. 39 000. Obecnie, po ponad 30 latach nadal jest ok. 45% poniżej tej wartości, zaliczając w międzyczasie dołek na poziomie 8 000.

Po ’89 władze Japonii zaczęły prowadzić politykę QE (quantitative easing, czyli tzw. luzowania ilościowego), jednak mimo natężonej eksploatacji menniczych drukarek i pompowania kolejnych jenów w gospodarkę, wizja powrotu do szczytów z końcówki lat 90-tych jest nadal, po trzech dekadach (!), bardzo odległa.

Dzięki temu wiemy, że nawet najbardziej drastyczne działania rządu, mające na celu przywrócenie rynku do poziomów niemalże euforycznych są nic niewarte, nie działają i mogą doprowadzić jedynie do wzrostu zadłużenia i ewentualnie powtórzenia scenariusza, który obecnie możemy obserwować w Wenezueli.

Dość powiedzieć, że już w tym momencie Bank of Japan (bank centralny Japonii) w wyniku działań związanych z QE jest jednym z największych udziałowców w ponad połowie firm notowanych na japońskiej giełdzie.

Z Japonii Do USA Nie Jest Tak Daleko

Nie przeszkadza to jednak różnej maści ekonomistom pokroju Rogera E.A. Farmera (propagatora QE) twierdzić, iż brak efektów działań prowadzonych przez BoJ spowodowany jest… niewystarczającym ich 'zaangażowaniem’.

Farmerowi nie byłoby dość działań chyba nawet w momencie, w którym rząd japoński nie stałby się głównym udziałowcem w każdej firmie. Naprawdę, zaskakuje mnie to, że teoretycznie naprawdę inteligentni ludzie uparcie twierdzą, że aby nie dające rezultatów działania przyniosły oczekiwany skutek, należy je zintensyfikować.

To tak jakbyś szukał złota, przekopując niezliczone hektary ziemi, nie mógł nic znaleźć i zamiast poszukać innego miejsca, które może obfitować w drogocenne złoża, 'intensyfikował swoje działania’ na obecnym poletku. W skrócie: wal łbem w mur, a jeśli nie uda Ci się go przebić, najwyraźniej wykazujesz się zbyt małym zaangażowaniem i powinieneś zintensyfikować swoje działania.

Jakimś cudem tak idiotyczna i nielogiczna filozofia jest dosłownie mantrą powtarzaną przez 'elity’ polityczno-ekonomiczne w krajach zachodnich.

Problemem dzisiejszego świata jest to, że inteligentni ludzie są przepełnieni wątpliwościami, podczas gdy idioci są szalenie pewni siebie.

Charles Bukowski

Efektem tego jest wycofanie się przez FED z planowanych podwyżek stóp procentowych i prowadzone już przez lata działania zwiększające możliwości banków w zakresie kreacji pieniądza (swoją drogą, w Marcu tego roku ECB oficjalnie ogłosił odejście od podwyżek stóp i wdrożenie kolejnego pakietu ultratanich pożyczek dla banków; wypisz wymaluj scenariusz rodem z Japonii).

W międzyczasie, nie tylko w USA ale również i w Europie, oprócz działań zwiększających podaż pieniądza na rynku prowadzi się szeroko zakrojoną politykę socjalną, która ma gwarantować kolejnym rządom przetrwanie bądź potencjalnym kandydatom odpowiednie wpływy do kieszeni poprzez obsadzenie decydenckich stanowisk.

Nawet w naszym kraju nowe ugrupowania polityczne zaczynają od prezentowania kosztujących kilkadziesiąt MLD PLN rozdawniczych programów, nie mając tak naprawdę żadnych konkretnych propozycji, mówiących w pierwszej kolejności skąd wziąć na nie pieniądze.

Słowem – damy Ci to, damy Ci tamto, tylko nas wybierz. Jednak rząd nie może Ci nic dać, gdyż w istocie nic nie posiada. Jedynymi pieniędzmi jakie rząd posiada są pieniądze ludzi, pobierane w różnej maści podatkach i daninach. Świetnie podsumowała to Margaret Thatcher: „Problemem socjalizmu jest to, że w pewnym momencie kończą ci się cudze pieniądze”.

Podwójnie Oszukani

Pomysłem rządzących do tej pory było podtrzymywanie wzrostu rynku, aby uniknąć jego korekty i związanej z nią recesji. Towarzyszącą temu obietnicą było zagwarantowanie średniej klasie prosperity i ogólnego wzbogacenia się.

Jednak średnia klasa nie była głównym beneficjentem prowadzonych dotychczas działań. Obecnie średnia klasa żyje głównie na kredyt, wydając jeszcze nie zarobione pieniądze na doczesne przyjemności.

Jak prezentuje Oxfam w swoich badaniach, obecnie 26 najbogatszych osób na świecie posiada więcej majątku, aniżeli biedniejsza połowa globu, czyli niespełna 4 MLD ludzi (!). Nie jest to dziwne, gdyż pompowanie pieniędzy w rynek sprawia, że jedynym co może wzrosnąć są ceny akcji bądź twardych aktywów, pokroju nieruchomości. A kto posiada ich w swoim portfelu najwięcej? Z pewnością nie klasa średnia i nie ubodzy.

Podtrzymywanie chwiejącego się rynku niskim kosztem pieniądza spowodowało również, że to właśnie klasa średnia najbardziej zaczyna odczuwać negatywne skutki zwiększonej jego podaży, czyli wszechobecnej inflacji (skrupulatnie ukrywanej przez rządowych ekonomistów).

W 1971 roku w USA uśredniony John Doe mógł nabyć model Forda F-150 za ok. 2 500 USD. Pracując za stawkę ok. 4$ na godzinę, statystyczny pracownik musiał przepracować 625 godzin, by zarobić jego równowartość.

Polityka stymulacyjna spowodowała, iż przy obecnej cenie tego modelu rzędu 30 000 USD i stawce godzinowej wynoszącej ok. 26$ John Doe musi przepracować już 1 154 godziny, by wyrobić jego równowartość.

Słowem, siła nabywcza jego czasu spadła o połowę i musi on tyrać dwa razy więcej, by móc sobie pozwolić na to samo, co niecałe 50 lat temu.

W trakcie, gdy wartość netto najbogatszych rośnie, klasa średnia nie tylko nie zwiększa swojej majętności, ale musi pracować coraz więcej, by móc związać koniec z końcem i choćby utrzymać standard, który pamięta z czasów swoich rodziców.

Obietnica powtarzana przez kolejne zastępy polityków – o tym, że ludzie klasy średniej się wzbogacą i będą mieli lepiej – nie tylko się nie sprawdza, ale powoduje również, że to właśnie im przyjdzie zapłacić najwyższą cenę za obecnie propagowane działania i rozwiązania.

Tak, obiecane programy socjalne kosztują i tak, obecne rządy – przy globalnym zadłużeniu sięgającym 300% wartości światowej gospodarki – nie są w stanie ich sfinansować.

Pomysłem nowej ery socjalistów jest zwiększenie opodatkowania najbogatszych. Bill De Blasio, burmistrz Nowego Jorku, twierdzi że „w NYC jest wystarczająco dużo pieniędzy, tylko że są one w niewłaściwych rękach”.

Inna gwiazda, błyszcząca na socjalistycznym niebie świeża kongresmenka, Alexandra Ocasio-Cortez proponuje opodatkowanie najbogatszych, wprowadzając stawkę 70% podatku dochodowego dla dochodu powyżej 10 MLN USD.

Słowem, nowa era socjalistycznych politykierów, do których moim zdaniem wliczają się także Biedroń czy Kaczyński, proponuje nam rozwiązania, które doskonale wiemy, że nie mają prawa zadziałać. Dlaczego?

Kapitał Jest Płynny

Z prostego powodu – najbogatsi są jednymi z najbardziej mobilnych ludzi, a możliwości transferu kapitału na pewnym poziomie są praktycznie nieograniczone.

Pozwól, że podam Ci jeden dosadny przykład.

David Tepper, miliarder zarządzający jednym z najlepszych funduszy hedgingowych, niedawno przeniósł się z New Jersey do Miami Beach na Florydzie. Oczywiście, słońce i wszędobylski plażowy klimat były jednymi z ostatnich powodów jego przenosin.

Przenosząc się z New Jersey, w którym (oprócz podatku federalnego) płacił prawie 9% podatku stanowego do Florydy, w której podatek stanowy wynosi dokładnie 0%, Tepper zaoszczędził setki miliony dolarów rocznie jedną przeprowadzką.

Co zrobiły władze New Jersey w momencie, w którym ich budżet uszczuplił się o kilkaset milionów dolarów? Zrobiły dokładnie to, co socjaliści robią zawsze w takich sytuacjach – nie przynoszące skutków działania zintensyfikowały jeszcze bardziej. Skoro 9% podatku stanowego nie zadziałało, z pewnością idealnym rozwiązaniem będzie wprowadzenie stawki 10.75% oraz podniesienie corporate tax z 9% do 11,5%. Brawa dla geniuszy!

Na przestrzeni ostatnich lat New Jersey straciło rezydentów, generujących przychody roczne rzędu 18 MLD USD, z których ok. 60% przeniosło się właśnie na Florydę. Przypadek? Nie sądzę.

Podobnie sprawa miała się z negocjacjami władz Nowego Jorku (raz jeszcze witamy krwistoczerwonego socjalistę Billa De Blasio) dotyczącymi nowej siedziby Amazona. W Listopadzie 2018 roku Amazon ogłosił, iż wybrał Nowy Jork jako jedno z dwóch miejsc, w których planuje wybudować swoją siedzibę z uwagi wstępne ustalenia związane z podatkowymi benefitami.

Jednak jeśli socjaliści słyszą, że wyzyskujący ich towarzyszy potworny kapitalista, będący już jednym z najbogatszych ludzi na świecie (jak on może!) ma otrzymać kolejne miliardy dolarów upustów podatkowych od miasta, w ich głowach zapala się – nie inaczej – czerwona lampka.

Na nic wpływy z podatku stanowego (fakt, Amazon praktycznie nie płaci podatku federalnego, ale dotychczas do kasy Waszyngtonu – z tytułu podatku stanowego, który w odróżnieniu od federalnego trafia wprost do kasy miast – Amazon wpłacał 250 MLN USD rocznie), na nic 25 000 miejsc pracy, które Amazon miał stworzyć w NYC, na nic również ok. 330 000 noclegów w hotelach, które średnio wyrabiają pracownicy i goście Amazona rocznie w okolicy Seattle (zasilających kasę miasta kwotą 6 MLN USD rocznie z tytułu podatku).

Najważniejszym było to, że Amazon miał zapłacić podatek i już (w tym momencie pewnie któryś z giermków De Blasio huknął ręką w stół). Socjaliści nie rozumieją tzw. win-win deals. Rozumieją wyłącznie logikę win-lose. Z socjalistami nikt nie może wygrać, gdyż chcą oni zagarnąć dosłownie wszystko.

Dlatego zamiast dać Amazonowi ok. 120 MLN USD upustu w podatku rocznie przez najbliższe 10 lat (przy szacunkach samego Amazona zostawiania w kasie miasta ponad 500 MLN USD rocznie), miasto Nowy Jork – reprezentowane przez czerwoną armię – zaczęło negocjować z pozycji socjalistycznej siły i… WYGRAŁO!

Tak, dobrze czytasz. Wygrali. A krwiożerczy kapitalista przegrał, bo nie dostanie ani grosza!

Szkoda tylko, że wraz z nim przegrało całe miasto i jego obywatele. Kelnerki, które mogłyby otrzymać napiwki od pracowników korzystających z restauracji. Właściciele mieszkań, którzy cieszyliby się z solidnych najemców, czy wreszcie lokalni właściciele małych biznesów, które zawsze rozkwitają wokół takich aglomeracji.

Kapitalista skapitulował i wycofał się z inwestycji, a socjaliści zagarnęli 100%… niczego.

Miasto Nowy Jork, bazując na szacunkach samego Amazona, inwestując 120 MLN USD rocznie (de facto nie musząc ponosić żadnych wydatków, a jedynie umniejszając przyszłe wpływy podatkowe) osiągnęłoby ponad 100% zwrotu z inwestycji już w pierwszym roku działalności firmy.

Ale słowa 'zainwestować’ nie ma w słowniku socjalistów. Są jedynie 'zabrać’ i 'rozdać’, a z tym ostatnim słowem wiąże się główny problem socjalizmu, który koniec końców doprowadza do jego upadku – bo jak rozdawać tak, żeby wszyscy byli zadowoleni?

Quo Vadis, Polsko?

Kaczyński głosi, że chce wprowadzić m.in. program 500+ na pierwsze dziecko, Biedroń obiecuje emeryturę w wysokości 1 600 PLN, a kolejne partie w pogoni za stołkami prześcigają się w wyborczych obietnicach, mimo że obecnie trwa kampania do europarlamentu, a nie naszego rodzimego sejmu (stąd na największe socjalistyczne działa jeszcze przyjdzie czas).

Co więcej, zapowiadane rozdawnictwo miliardów PLN ma wejść w życie w momencie, w którym już w Marcu tego roku niektórym szpitalom brakuje 'zaledwie’ milionów PLN na walkę z rakiem, przez co pacjenci, którzy powinni otrzymać terapię w maksymalnie krótkim czasie, aby zwiększyć swoje szanse na przeżycie, są odsyłani z kwitkiem lub kierowani do innych placówek (w których również zaczyna brakować pieniędzy). Widocznie chorzy na nowotwory nie są perspektywiczną grupą wyborców dla rządzących, skoro proponuje się wydawanie pieniędzy na lewo i prawo, podczas gdy NFZ czy ZUS według ich oficjalnych danych są bankrutami.

Wielkimi krokami zbliża się czas, w którym zaczną być wprowadzane kolejne 'tymczasowe’ podatki (jak 17-letni już podatek Belki) bądź podwyższane obecne stawki podatkowe, a władze będą chciały mieć znacznie większą kontrolę nad przepływem kapitału.

Oczywiście, rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień, ale każdy trend ma swój punkt zapalny i będzie rósł w siłę, póki nie zostanie stłumiony bądź nie znajdzie się dla niego przeciwwaga.

Dotychczasowe działania mające na celu uczynienie klasy średniej bogatszą przyniosły zgoła odwrotny skutek, a w momencie zwiększającego się rozwarstwienia społecznego lud zawsze dochodził do punktu krytycznego, w którym albo wybuchała rewolucja, albo następowała socjalistyczna próba redystrybucji majątku od bogatych do 'biednych i uciemiężonych’.

Tyle że jak pisałem wyżej, najbogatsi są jednymi z najbardziej mobilnych i w momencie, w którym w kraju brakuje pieniędzy na spłatę zaciągniętych długów, kapitał najbogatszych już dawno czeka za granicą, zainwestowany w odpowiednie instrumenty finansowe, nieruchomości czy złoto.

Wówczas rząd usilnie forsuje rygorystyczne reformy (z zakazem opuszczania kraju włącznie), w efekcie czego ulice zamieniają się w bardzo niebezpieczne miejsca, przypominające znacznie bardziej postapokaliptyczne miasta aniżeli rozwinięte i stabilne metropolie.

Musisz zdać sobie sprawę, że przyzwalając na wszechobecną promocję polityki socjalistycznej, wrzucasz na barki swoje i przyszłych pokoleń ogromny ciężar, który może okazać się niemożliwym do udźwignięcia.

Niemożliwym, bo socjalizm nie rozumie reguł win-win i finalnie w państwie zaczyna brakować pieniędzy, gdyż nie ma ich już z kogo ściągnąć (a klasa średnia przy rosnącej inflacji nie jest w stanie się dorobić jakiegokolwiek znaczącego majątku).

Dlatego jeśli nie Ty, to nikt inny – a z pewnością nie państwo – o Ciebie nie zadba. Politycy dbają tylko o siebie i swoje finanse, mówiąc na końcu, że przecież im się należało.

Teraz jest najlepszy czas do tego, by zacząć myśleć o solidnej dywersyfikacji i ulokowaniu znacznej części gotówki w bezpieczne, niedowartościowane aktywa, jak nieruchomości inwestycyjne czy złoto.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *