Prywatność w Internecie to temat bardzo szeroki i teoretycznie każdy z nas zdaje sobie sprawę, że w 100% anonimowy nie jest, gdy przeszukuje kolejne strony czy korzysta z najbardziej popularnych platform społecznościowych. Podejrzewam jednak, że ogromna większość osób (do której zapewne należysz) nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo takie firmy jak Google czy Facebook ingerują w naszą prywatność.
Oczywiście, można w tym momencie powiedzieć, że przecież każdy z nas się na to godzi – akceptując Politykę Prywatności tych firm. Ale czy istnieje użytkownik, który sumiennie przeczytał każdą z nich, zrozumiał ją, przedarł się przez żargon prawniczy i zanim wyraził zgodę skonsultował swoje zrozumienie z odpowiednią kancelarią? Śmiem wątpić.
Tak samo jak śmiem wątpić w to, że standardowy użytkownik smartfonów z Androidem, przeglądarki Chrome, WhatsAppa, Alexy czy innych urządzeń bądź aplikacji zdaje sobie sprawę, jak wiele poświęca ze swojej prywatności i w jak łatwy sposób udostępnia najbardziej wrażliwe dane firmom, które niemało mają za uszami.
Dlatego w tym artykule chciałbym nakreślić Tobie – na podstawie zebranych faktów – w jaki sposób owe firmy zbierają Twoje dane, do czego one mogą im służyć i czy istnieje szansa na to, byś mógł odzyskać resztkę prywatności.
Zagrajmy w Połącz Kropki
Zacznijmy wszystko od pozbierania okruszków, które na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat ujrzały światło dzienne. Nie mówię tu tylko o dokumentach, które wyciekły do mediów dzięki takim osobom jak choćby Edward Snowden, ale również o tym, czego dowiedzieliśmy się w trakcie przesłuchań Ojców Założycieli gigantów z Silicon Valley, bądź co udało mi się osobiście znaleźć w trakcie researchu stron znajdujących się w tzw. Deep Webie (a którego zasoby stanowią ok. 80% całkowitej treści Internetu, nie będąc jednocześnie ukazywanymi w standardowych wynikach wyszukiwania…).
Zacznijmy od Google, a właściwie od Alphabet Inc., gdyż tak nazywa się spółka matka wszystkich firm, które kojarzymy z marką najbardziej popularnej wyszukiwarki.
W 1994 roku dwóch studentów Uniwersytetu Stanforda stworzyło pierwszego web crawlera – czyli program (robota), który automatycznie indeksował strony znajdujące się w sieci zwanej Internetem. O ile nie urodziłeś się przed 1990 rokiem, musisz zdać sobie sprawę z jednej rzeczy – tak, istniał kiedyś Internet, w którym nie było wyszukiwarki Google.
Wówczas indeksowanie stron (ich dodawanie do sieci) odbywało się ręcznie – najczęściej przez samych twórców witryn – a crawler Siergieja Brina i Larry’ego Page’a robił to automatycznie. W pewnym sensie skanował on każdą stronę, jaką napotkał i zdawał raport z tego, co na niej odnalazł. W bazie danych zaczęło przybywać informacji o tym, o czym jest dana strona, jak często jest uaktualniana, kto do niej linkuje, do kogo linkuje owa strona itd. Okazało się, że ów wynalazek na tyle usprawniał przeszukiwanie zasobów Internetu (przed powstaniem wyszukiwarki Google robiło się to manualnie przez sprawdzanie kolejnych katalogów stron), że Brin i Page zdecydowali się założyć firmę Google – a wspomniany crawler nadal stanowi trzon technologii, której Google używa do ukazywania wyników wyszukiwania.
Fast forward do dnia dzisiejszego i widzimy wspaniałą firmę, która zajmuje się już nie tylko przeszukiwaniem Internetu, ale inwestuje również w geolokalizację, autonomiczne auta oraz szereg innych przedsięwzięć, które mają sprawić, że nasz świat stanie się o niebo lepszym. Ale czy to wszystko, czego przez ostatnich kilkanaście lat mogliśmy się dowiedzieć o działalności Google? Nie. Pod piękną, pełną blasku przykrywką znajduje się mroczna strona całego przedsięwzięcia.
Mroczna o tyle, że ujawnia backstage współpracy pomiędzy firmami z sektora Big Tech a agencjami rządowymi (mam tu na myśli głównie NSA i CIA). Ale po kolei.
W czasie Zimnej Wojny, ZSRR biło łeb na szyję osiągnięcia USA jeśli mówić o rozwoju technologii i podboju kosmosu. Pierwsze zwierzę w kosmosie (Łajka), pierwszy człowiek na orbicie (Gagarin) – wszystko to były osiągnięcia, które dla zwykłych zjadaczy chleba na całym świecie były czymś niezwykłym. Ale to nie one zaniepokoiły ówczesnego prezydenta USA, Eisenhowera. Tym, co wprawiło go w niemałe zakłopotanie było wystrzelenie w kosmos 4 Października 1957 roku satelity Sputnik 1.
Dlaczego? Do tej pory jakiekolwiek gromadzenie danych przez agencje wywiadowcze odbywało się wyłącznie poprzez drogę naziemną; sporadycznie włączane do akcji były różnej maści samoloty zwiadowcze. Jednak w momencie, w którym ZSRR ustawiło na orbicie okołoziemskiej pierwszego satelitę, monitorowanie zyskało potencjalnie wymiar globalny – a agencje wywiadowcze w USA doskonale zdawały sobie sprawę z braków własnej technologii.
Dlatego Eisenhower w 1958 roku stworzył DARPA – czyli Defense Advanced Research Project Agency. Jej misją było stworzenie technologii, która miała być odpowiedzią na ówczesne zagrożenie płynące od strony zimnowojennych przeciwników.
DARPA stworzyła system obronny przed rakietami balistycznymi (Projekt Defender), potrafiła wykryć testy nuklearne przeprowadzane przez wrogie państwa (Projekt Vela), a także stworzyła ówcześnie najbardziej zaawansowany system zbierania danych na polu bitwy (Projekt AGILE).
Warto przyjrzeć się szczególnie temu ostatniemu. Otóż prowadzona w początkowym okresie przez Williama Godela DARPA brała czynny udział w konflikcie w Wietnamie. Warunki wojny z wietnamskimi komunistami niemalże skazywały żołnierzy amerykańskich na porażkę, co DARPA – poprzez odpowiednie wynalazki – miała zmienić.
Jednak jak każda organizacja czy firma, tak i DARPA była mocno zależna od głównego 'nurtu’, który nadawał jej ówczesny prowadzący, eks-szpieg amerykańskiego wywiadu, William Godel. A był to człowiek, którego mottem było 'cel uświęca środki’. Człowiek, a szczególnie wróg był dla niego właściwie tylko statystyką, nic nie znaczącym numerem w operacjach, które służyły 'wyższemu celowi’. Dlatego zaaprobował on choćby masowe użycie w Wietnamie tzw. Agent Orange, czyli środka chemicznego powodującego masowe obumieranie roślin, a który mając kontakt z człowiekiem powodował u niego bardzo poważne powikłania (Monsanto i Dow Chemical, dwie firmy odpowiedzialne za produkcję czynnika pomarańczowego, wypłaciły 180 MLN USD odszkodowań weteranom amerykańskim oraz 62 MLN USD odszkodowań mieszkańcom Korei Południowej; Wietnamczycy oczywiście do dziś nie dostali ani centa).
I nie powinno Cię wcale dziwić, że to właśnie w Wietnamie DARPA stworzyła wówczas największą sieć monitorowania pola bitwy. Jej składowymi były nie tylko kamery czy różnej maści czujniki, ale również detektory moczu czy ciepła – idące w tysiące sztuk – a wszystko to miało na celu odwrócić losy wojny na korzyść wojsk amerykańskich. Niestety dla Wujka Sama operacja w Wietnamie okazała się jedną z największych porażek w historii. Jednak tym, co powinno Cię w tym wszystkim najbardziej zainteresować było zaangażowanie DARPA w całe przedsięwzięcie, które świetnie ukazało nam kierunek, w jakim w następnych latach ta organizacja miała podążać.
A efektem obrania kierunku pełnej inwigilacji i tzw. ’Total Information Awarenss’ było wprowadzenie w 2002 roku Homeland Security Act, o którym to media wprost pisały jako o prawie ziszczającym orwellowską wizję kontroli każdego, najmniejszego kroku poczynionego przez niczego nieświadomych obywateli.
OK, zapytasz w tym momencie: gdzie widzisz w tej całej historii z Wietnamem, DARPA i Homeland Security Act miejsce dla Google?
Cóż, DARPA poprzez połączenie 4 superkomputerów w jedną sieć w 1970 roku stworzyła podwaliny tego, co dziś nazywamy Internetem. W pierwszej fazie do nowo powstałej sieci zostały przyłączone uniwersytety i ich zbiory danych, a stało się to dzięki współpracy DARPA z powołaną w 1950 roku National Science Foundation (NSF otrzymała olbrzymie granty od DARPA na rozwój sieci).
Dziwnym 'zbiegiem okoliczności’ to właśnie NSF w latach 90′ przeznaczało miliony dolarów na wczesne dotowanie obiecujących projektów, które pomogłyby wyszukiwać, zbierać i odpowiednio archiwizować dane rozsiane na komputerach znajdujących się w owej sieci. I nie bez powodu to właśnie Larry Page i Siergiej Brin otrzymali jako start-up ogromne wsparcie finansowe, pozwalające im na rozwój ich autorskiego web crawlera, indeksującego olbrzymią ilość danych w bardzo krótkim czasie.
Wszystko to (czyli działania w kierunku zwiększenia zakresu inwigilacji obywateli) nosiło nazwę The Massive Digital Data Systems (MDDS), a służyć miało CIA, NSA oraz innym organizacjom do skalowania architektury Internetu, by koniec końców jak największy procent obywateli świata był połączony z siecią oraz by głównymi narzędziami używanymi przez użytkowników owej sieci były produkty firm, które na bardzo wczesnym etapie swojego funkcjonowania szły ramię w ramię z agencjami wywiadowczymi, funkcjonując z początku niemalże wyłącznie dzięki środkom napływającym przez takie pseudo-fundacje, jak NSF.
I tak, po nitce do kłębka, dochodzimy do tego, czym tak naprawdę jest Google dzisiaj. Nie, nie jest to ot, taka sobie wyszukiwarka, super-start-up, niesamowite wstrzelenie się dwóch studentów w realia rynku. Oj, zdecydowanie nie.
Jest to bardzo zaawansowane narzędzie służące zbieraniu możliwie największej ilości danych o obywatelach całego świata, które w bardzo prosty sposób pozwala prześledzić aktywność dowolnego użytkownika sieci w czasie rzeczywistym.
Wszystko oczywiście dzieje się w oparciu o coraz to bardziej zaawansowane algorytmy, które na dzień dzisiejszy można prawie że już nazwać niezależną sztuczną inteligencją (AI), a w rozwój których Google nieustannie inwestuje, czasami nawet oficjalnie wespół z CIA!
Pie*dolone Głupki
Używasz wyszukiwarki Google? NSA wie, czego szukasz i możesz być odwiedzony przez lokalne oddziały policji, jeśli tylko wstukasz frazy ’pressure cooker’ oraz ’backpack’ w niedużym odstępie czasu w wyszukiwarkę.
Korzystasz z Gmaila? Tak samo, treść każdej wysłanej i odebranej wiadomości analizują algorytmy agencji wywiadowczych.
Korzystasz z Chrome’a i dokonujesz większości swoich zakupów on-line? Cóż, Google dzięki temu może prześledzić praktycznie każdy Twój ruch.
Teoretycznie wszystkie Twoje dane powinny być odpowiednio szyfrowane, a Google jako prywatna firma powinna ujawniać je wyłącznie na polecenie odpowiedniego sądu, w uzasadniony sposób – jednak realia są zgoła odmienne. Słowem, Twoja prywatność to tylko ulotna definicja, która rozpada się w drobny pył w starciu z tym, co obecnie wiemy.
O bliskich związkach giganta z Silicon Valley z rządem świadczyły choćby e-maile wymieniane pomiędzy oficjelami NSA a Ericiem Schmidtem. Co więcej, ujawnione przez Snowdena dane wprost ukazywały sposoby przechwytywania przez agencje wywiadowcze komunikacji międzynarodowej (projekt Tempora) oraz ujawniały zakres współpracy NSA z firmami z sektora Big Tech (program PRISM) w celu przechwytywania komunikacji między użytkownikami ich produktów. Mowa tu o takich firmach jak Apple, Microsoft, YouTube, Skype czy Facebook.
System, z którego korzystasz, wyszukiwarkę i przeglądarkę, którą używasz na co dzień, komunikator internetowy, przez który dzwonisz do bliskich, wreszcie – największy na świecie portal społecznościowy, na którym umieszczasz swoje najbardziej wrażliwe dane i historię całego życia… Wszystkie te narzędzia zbierają o Tobie ogromną ilość danych, jednocześnie dając wedle dokumentów ujawnionych przez Snowdena pełen dostęp służbom do ich przechwytywania czy archiwizowania.
Jeśli masz ochotę bardziej zagłębić się w temat, możesz przeczytać bardzo obszerny artykuł niezależnego dziennikarza śledczego – Nafeeza Ahmeda – o współpracy Gooogle i służb wywiadowczych. Możesz również odwiedzić przygotowaną przez The Guardian szczegółową analizę wszystkich wątków pojawiających się w dokumentach ujawnionych przez Snowdena, a które bezpośrednio łączą Google, Facebooka i inne wielkie korporacje z sektora Big Tech z NSA czy CIA.
Najciekawszym w tej całej historii jest jednak moim zdaniem to, w jak bezczelny sposób twórcy takich portali jak Google czy Facebook osobiście podchodzą do kwestii prywatności ich użytkowników.
Poniższa wymiana wiadomości pomiędzy Markiem Zuckerbergiem a jego kolegą z akademika (był to moment wczesnego rozwoju platformy FB) jest tego idealnym podsumowaniem:
ZUCK: Gdybyś potrzebował info o kimkolwiek z Harvardu
ZUCK: Daj znać
ZUCK: Mam ponad 4 000 adresów e-mail, zdjęć, danych adresowych, SNS
[Znajomy Zukcerberga]: Co? Jak to zdobyłeś?ZUCK: Ludzie po prostu mi je przesłali
ZUCK: Nie wiem dlaczego
ZUCK: „Ufają mi”
ZUCK: Pie*dolone głupki
Wymiana wiadomości na instant messengerze pomiędzy Markiem Zuckerbergiem a jego kolegą
Oczywiście w momencie, gdy powyższa wymiana wiadomości ujrzała światło dzienne, Zuckerberg wszystko zdementował, tłumacząc się, że jest obecnie znacznie bardziej dojrzałym człowiekiem, a Facebook bardzo poważnie podchodzi do kwestii prywatności jego użytkowników.
Tak, jasne…
Szkoda tylko, że w trakcie potyczki sądowej Six4Three (dewelopera aplikacji) z Facebookiem w Brytyjskim Parlamencie zostały ujawnione dokumenty, w których Yul Kwon (ówczesny dyrektor ds. prywatności w firmie) przedstawia sposób na ominięcie przez Facebooka konieczności uzyskania zgody od użytkowników telefonów z Androidem na śledzenie ich rejestru połączeń przy aktualizacji aplikacji FB. Yul Kwon to człowiek, który niegdyś sam siebie mianował tytułem ’privacy sherpa’ – niestety, nie udało się ustalić, czy po tej aferze odebrał sobie ów tytuł…
Mam nadzieję, że w tym momencie Twoje oczy otworzyły się nieco szerzej, a Ty nabrałeś nieco sceptycyzmu względem tego, jak to fajnie jest powierzać wszelkie swoje prywatne dane – historię życia, chorób, związków i całej reszty, składającej się na to, kim jesteś obecnie – firmom, które w bardzo szemrany sposób funkcjonują na rynku na pograniczu własności prywatnej i rządowych interesariuszy, w głowach których zaczyna świecić myśl o wprowadzeniu projektu totalnej inwigilacji.
A mowa tu nie tylko o Google czy Facebooku. Jak ujawnił Edward Snowden, cała Big Techowa śmietanka ma sporo za uszami, a nawet tak teoretycznie niepozorne firmy jak Amazon – który kojarzy się obecnie właściwie wyłącznie z internetową księgarnią – współpracowały bądź nadal współpracują z władzami nad mechanizmami pozwalającymi śledzić 'podejrzanych’ obywateli (czytaj: mieć każdego jak na wyciągnięcie dłoni).
Kierunek, w którym to wszystko zmierza świetnie ukazuje program totalnej inwigilacji obywateli (już działający) w Chinach – 170 MLN kamer CCTV, których ilość ma być zwiększona do 570 MLN (!), uzbrojony w zaawansowany system rozpoznawania twarzy i wspierany przez potężne AI. Dodatkowo, jest on podłączony do systemu Social Credit Score, który punktuje każdego obywatela względem tego, czy zachowuje się odpowiednio (czy nie umieszcza 'niewłaściwych’ treści na portalach, w Internecie, nie popełnia przestępstw, spłaca kredyty na czas itd.).
Rząd komunistów w Chinach stworzył również aplikację, która ma pokazywać dokładną lokalizację obywateli, którzy są na bakier z terminowymi płatnościami, a których można zgłosić jednym naciśnięciem guzika – gdyby na przykład ich styl życia wcale nie potwierdzał ich problemów finansowych. Wówczas zgłaszający zyskuje punkty i dzięki odpowiedniemu statusowi będzie mieć dostęp do miejsc, które wcześniej były dla niego niedostępne bądź skorzystać z linii lotniczych czy kolei, które są zarezerwowane tylko dla tych 'dobrych’ ludzi…
Nie ma to jak z donoszenia na innych zrobić grywalizację, czyż nie? Swoistą wisienką na torcie jest to, że ów program inwigilacji połączony z SCC nazywa się… Sky Net. Tak, władze chińskie nazwały swój system dokładnie tak samo, jak ten, który w filmie Terminator niemalże doprowadził do unicestwienia ludzkości.
Pozwól, że od razu rozwieję Twoje wszelkie wątpliwości – to, że Chiny są rządzone przez komunistów nie sprawia, że podobne do SCC/Sky Netu systemy za nic w świecie nie pojawią się w krajach zachodnich. Nie muszę na ten temat gdybać, gdyż w Los Angeles funkcjonuje już w pełni 'uzbrojony’ system Palantir, który monitoruje każdy ruch mieszkańców miasta i pozwala wskazać obywateli, którzy… możliwe że dopiero mogą popełnić przestępstwo! Tak, dobrze przeczytałeś – wizja z filmu Raport Mniejszości zaczyna się ziszczać już teraz (!) w USA.
Przykładów jak te wyżej mógłbym wymieniać jeszcze wiele. Mam jednak nadzieję, że masz na tyle otwarty umysł, iż nie muszę Cię dalej przekonywać, że Twoje dane to bardzo cenna rzecz, a prywatne firmy nie do końca działają w Twoim najlepszym interesie.
Jeśli wszystko to, co napisałem powyżej sprawiło, że w pewnym sensie doznałeś olśnienia – świetnie! Zapnij pasy i czytaj dalej, bo to, co jeszcze mam w tym artykule Tobie do przekazania dosłownie wgniecie Cię w fotel.
Drugie Dno
Już wiesz, że Google, Microsoft, Amazon czy Facebook (bądź też podobne im firmy) bardzo chętnie współpracują z agencjami rządowymi. Nie trudno odgadnąć, że równie chętnie współpracują one między sobą, dając jedna drugiej dostęp do danych ich użytkowników bez jakiejkolwiek ich wcześniejszej zgody (kto im zabroni?).
Jednak prywatność to jedno, a treści, do jakich mamy dostęp za pomocą narzędzi owych firm to kolejna kwestia, nad którą warto się pochylić. I wbrew pozorom nie jest to tak niegroźne, jak niektórzy zdają się sądzić.
Wiele osób, gdy mówię im o tym, że Facebook, Google czy inni giganci ograniczają dostęp do treści, które nie są wygodne dla obecnego establishmentu, wzrusza ramionami i mówi coś w stylu ’przecież zawsze możesz skorzystać z usług innej firmy, mamy wolny rynek’. Ludziom wydaje się, że rynek po którym się poruszają, jest naprawdę w pełni wolnym rynkiem – problem tylko w tym, że nie tak to działa.
Zatrzymaj się teraz przez chwilę i zastanów – jaką znasz inną wyszukiwarkę aniżeli Google? Bing Microsoftu? Microsoft też jest 'spalony’. Yahoo? Również współpracowali ze służbami. Więc? Jaki masz wybór? Czy tak naprawdę jest to wolnorynkowa sytuacja? Absolutnie! Dość powiedzieć, że w przypadku wyszukiwarek Google odpowiada za 77% wszystkich unikalnych wyszukań w sieci, a z Linuxa (niezależnego systemu operacyjnego) korzysta zaledwie 1,61% wszystkich użytkowników systemów operacyjnych.
Firmy, które na początku swojego istnienia dostały milionowe wsparcie od agencji rządowych, by ich funkcjonalność służyła nie tylko użytkownikom, rozrosły się obecnie do takich rozmiarów, że wchłaniają wszelkie inne przejawy zdrowej konkurencji, stając się monolitami (teoretycznie) nie do ruszenia.
W takiej sytuacji wolny rynek zamienia się w rynek właściwie monopolistyczny – szczególnie, gdy przyjrzymy się temu, kto na samym końcu sznureczka przystawia ucho do kubka.
Dlatego nie dziw się, gdy piszę o cenzurowaniu treści przez Google, Facebooka czy inne platformy – to się naprawdę dzieje, a w ostatnich kilku latach zjawisko to znacznie się nasiliło. W końcu niezależność nie jest na rękę służbom, a raz uzyskane uprawnienia są niczym narkotyk – chce się ich więcej, częściej i w coraz większych dawkach.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie przedstawił Ci przykładów z życia wziętych, które w dość oczywisty sposób potwierdzają moje tezy. Na szczęście tutaj nie muszę zbyt daleko szukać – otóż w Sierpniu zeszłego roku Alex Jones, prowadzący niesamowicie popularny kanał na YouTube’ie pod nazwą Info Wars, został w ciągu 24 godzin zbanowany z większości platform społecznościowych. Ich pełną listę możesz przejrzeć tutaj – jest ona aktualizowana na bieżąco.
Co najbardziej rzuca się w oczy w całej tej sytuacji to dwie kwestie.
Pierwsza, to kompletny brak podania powodów usunięcia treści z danych platform – poza oczywistym i kompletnie jałowym 'naruszeniem zasad’ i powołaniem się na część regulaminu mówiącą o tzw. hate speech (gwoli ścisłości – w żadnym z materiałów nie można było odczuć nawoływania do nienawiści przez Jonesa).
Do dzisiaj Alex Jones nie dostał od Facebooka, Google (właściciela portalu YouTube), Apple czy innych firm przykładów lub odniesień do konkretnych materiałów, które tłumaczyłyby co w publikowanych przez niego treściach stanowiło pogwałcenie zasad zapisanych w regulaminach. Nic, kompletna cisza.
Drugą kwestią – znacznie bardziej przerażającą – jest fakt, że giganci Big Tech jeden za drugim, w ciągu kilkunastu godzin od pierwszego bana z ręki Apple, usunęli cały materiał Alexa ze swoich serwisów. Filmy, podcasty – wszystko przepadło bezpowrotnie, wraz z prywatnymi profilami Alexa. Bez powiadomień, bez uprzedzenia. 5 Sierpnia Info Wars było niemalże wszędzie, 7 Sierpnia zniknęło z sieci.
Pracowałem niegdyś w korporacji i wiem, jak wygląda ścieżka decyzyjna w firmie, która obsługuje więcej niż jeden kontynent. Zgłaszasz coś (np. nieodpowiednią treść na portalu), Twój przełożony musi to potwierdzić, potem zatwierdza to dyrektor, dodatkowo konsultując to z innymi działami jeśli zachodzi taka potrzeba, aż na końcu zostaje wydany 'rozkaz z góry’ i podejmowane są określone działania.
Trwa to od kilku dni to kilku tygodni, lub nawet dłużej. Szczególnie sprawy związane z tzw. compliance są najbardziej przewlekłymi, gdyż oprócz osób na podrzędnych stanowiskach, wykonujących swoją mrówczą pracę, całej sprawie musi przyjrzeć się komórka prawnicza odpowiedzialna za funkcjonowanie zgodnie z przepisami prawa całego serwisu.
Nie ma natomiast absolutnie żadnej realnej szansy, by widząc bana dla kanału Info Wars na iTunes nagle Facebook błyskawicznie usunął jego stronę, a w tym samym czasie, zupełnie niezależnie, YouTube usunął jego kanał, powołując się dokładnie na te same powody i by owe działania zmotywowały całą resztę portali społecznościowych do podjęcia podobnych działań jeszcze tego samego dnia.
Raz jeszcze to napiszę – nie ma fizycznej możliwości, by stało się to przypadkowo. Owe firmy musiały wcześniej uzgodnić plan działania między sobą.
Tzw. bezwładność decyzyjna, szczególnie dotycząca tak ważnych twórców jak kanał Info Wars (wyświetlenia idące w miliony), jest w korporacjach naprawdę znacząca i żadna firma pokroju Facebooka czy Google nie jest w stanie w ultrakrótkim czasie podjąć decyzji o pogwałceniu zgodności z ich zasadami setek filmów, trwających po kilkadziesiąt minut każdy bez wcześniejszej zmowy.
Dlatego nie łudź się, że YouTube, Facebook czy inne Big Techowe portale będą prezentowały wszystkie treści, które są na nich publikowane – w szczególności te, które nie są na rękę interesariuszom, którzy stoją za nimi nieco w cieniu.
Wręcz przeciwnie – jeśli lewy establishment poczuje zagrożenie np. ze strony konserwatywnej Right Wing News, zaprzęże swoją machinę do roboty i w mig nakaże swoim 'podopiecznym’ zuckerbergom zbanować niewygodną treść.
Szkoda tylko, że spośród tysięcy zbanowanych przez Facebooka konserwatywnych stron cierpią tacy ludzie, jak Brian Kolfage (twórca Right Wing News) – który jest bodajże najbardziej poszkodowanym weteranem US Air Force – gdyż jedna z jego stron, która w trakcie odgórnego nakazu została usunięta (czyli Military Grade Coffee Company) przeznaczała 10% zysków ze sprzedawanych produktów na niezależne organizacje, pomagające weteranom w całym kraju i była głównym źródłem dochodu dla Kolfage’a i jego rodziny. Pikanterii temu wszystkiemu dodaje to, że Kolfage na reklamę na FB przeznaczył bagatela 300 000 USD, czyli naprawdę niemałą fortunę, a jak sama nazwa wskazuje, Military Grade Coffee trudniło się głównie sprzedażą… kawy.
Gdzie tu logika? Gdzie tu jakikolwiek sens? Jakim cudem sprzedaż kawy naruszyła postanowienia portalu Zuckerberga? Dlaczego Starbucks, Costa Cofffee i inne firmy mogą sprzedawać kawę, a Brian Kolfage nie?
Osobiście nie byłem jakimś specjalnym fanem Kolfage’a czy jego kawy, ale dla mnie – patrząc poprzez pryzmat bezpodstawnej cenzury treści – jest to po prostu zwykłe s…
I nie chodzi o to, czy zgadzamy się z tym, co mówi Alex Jones lub z tym, jakie poglądy ma Brian Kolfage. Chodzi o to, że te wspomagane przez rząd korporacje nie tylko nie mówią, w jaki sposób dokładnie funkcjonują korzystając z naszych wrażliwych danych, ale mając po tylu latach bezlitosnego eliminowania konkurencji niemalże monopol rynkowy zaczynają dyktować to, do jakiej treści możesz mieć dostęp, czyli koniec końców – w jaki sposób powinieneś myśleć.
I to właśnie jest największe zagrożenie dla naszej wolności, gdyż za czasów oficjalnej cenzury każdy zdawał sobie sprawę z tego, że wiadomości płynące z 'jedynej właściwej’ strony są bezczelną propagandą.
Co innego teraz – przeciętny Kowalski nie zdaje sobie sprawy z tego, że TVN, Radio Zet, RMF FM, Wyborcza czy inne 'wolne media’ w Polsce tak naprawdę nie są ani wolne, ani polskie. Tak samo nie zdaje sobie sprawy, że Google filtruje ok. 90% całkowitej treści stron, które znajdują się w Internecie (tzw. Deep Web i Dark Web są z Google wykluczone). Nie zdaje sobie również sprawy, że Facebook zatrudnia tysiące ludzkich cenzorów, którzy na bieżąco (oprócz funkcjonujących algorytmów) ręcznie oznaczają treść, która może zostać opublikowana na portalu, a która powinna zostać z niego usunięta lub której widoczność powinna zostać ograniczona.
Zapewnianie ułudy wolności podczas korzystania z najbardziej popularnych narzędzi wymiany informacji jest działaniem z cienia, niewykrywalnym od razu, na pierwszy rzut oka niewidocznym – ale w dłuższej perspektywie najbardziej szkodzącym temu, co kształtuje Twój światopogląd, a co dalej definiuje działania, które podejmujesz.
Jako wolny człowiek powinieneś mieć wolny wybór dotyczący tego, jakie informacje przeglądasz i do czego masz dostęp – mogąc zwyczajnie wybrać pomiędzy wieloma opcjami, by koniec końców wyrobić sobie własne zdanie i działać w sposób, który Ty sam uważasz za najlepszy dla siebie.
Z pewnością nie powinno być tak, że przedstawiana jest Tobie tylko jedna wizja porządku tego świata, która jest wizją służącą wąskiej garstce Cieni.
W kolejnych artykułach będę starał się rzucić na Cienie nieco więcej światła. Wiedz, że wszelkie słowa składające się w tezy, które przeczytasz na MPB są efektem wielu lat moich osobistych działań, polegających na demaskowaniu ułudy, a wnioski z nich płynące stanowią trzon tytułowego Planu B, którym sam podążam.
A bez demaskowania tego, czego na pierwszy rzut oka nie widać, nie osiągniesz wolności finansowej (bo będziesz wierzył, że system zapewni Ci godną przyszłość), będziesz dalej wykonywał swoją mrówczą pracę bez zadawania zbędnych pytań (żebyś poza pracą i telewizją w ogóle niewiele myślał) i będziesz dalej trzymał wszystkie swoje oszczędności w banku (by w razie czego mieć Ciebie pod pełną kontrolą). Słowem, staniesz się idealnie wpasowanym w system trybikiem, który nie będzie mógł się z niego w żaden sposób uwolnić.
Światełko W Tunelu
Jak jednak możesz odzyskać prywatność, uniezależnić się od jedynej wizji świata i przy tym wszystkim dalej móc normalnie korzystać z prostych i funkcjonalnych aplikacji czy nowoczesnych urządzeń? Jak przeciwstawić się takim monopolistom jak Alphabet Inc. czy Facebook, wspieranym dodatkowo przez rządowe pieniądze? Czy w ogóle jest to wykonalne?
Oczywiście, że tak!
Możliwe, że nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale żyjemy właśnie w pięknych czasach. Czasach, w których rodzi się cyfrowa wolność, a tego, co nie jest materialne nie jest w stanie w pełni kontrolować nikt – żaden rząd czy instytucja.
Medium przesyłu już jest – Internet. Wymyślony nawet przez same Cienie. Czekaliśmy jednak od momentu jego powstania dość długo na inicjatywę, która będzie pierwszym, przełomowym krokiem.
I tak w 2009 roku technologia DLT, czyli distributed ledger technology, została użyta by przeciwstawić się całemu banksterskiemu światkowi – tym, którzy kontrolują bodaj największą siłę rządzącą naszą gospodarką, czyli podażą pieniądza. 10 lat później kryptowaluty oparte na technologii blockchain zaczynają rewolucjonizować nasz świat finansów w sposób, który jeszcze nie tak dawno temu był tylko częścią książek science-fiction i marzeniem cypherpunków.
Jednak DLT to nie tylko kryptowaluty, ale technologia, która zrewolucjonizuje cały nasz elektroniczny świat. Rozproszona, w pełni szyfrowana poczta? Żaden problem. W pełni bezpieczny dla użytkowników, nie sprzedający żadnych danych portal społecznościowy? Pestka!
Tak, wszystkie rozwiązania, które obecnie znasz, a które ułatwiają Tobie funkcjonowanie w obecnej cyfrowej gospodarce mogą zostać stworzone w oparciu o rozproszony rejestr, który zapewni Tobie pełną anonimowość przy transparentności samego programu – dzięki czemu będziesz mógł osobiście zweryfikować, czy dana aplikacja lub urządzenie nie jest przypadkiem jedną wielką przykrywką dla NSA, CIA czy innej spośród dziesiątek agencji rządowych.
Co prawda przyjdzie nam poczekać na efekty owej cyfrowej rewolucji – w końcu jesteśmy na jej samym początku – jednak już teraz istnieją rozwiązania, które w bardzo prosty sposób mogą przywrócić Tobie prywatność i pomóc odzyskać wolność, jednocześnie powodując, że niejako znikniesz z 'radarów’ wszystkich tych, którzy obecnie wydają miliony dolarów tylko po to, by zdobyć o Tobie jak największą ilość informacji.
Już możesz przeczytać kolejną część tego artykułu, w której dzielę się z Tobą wszystkimi najważniejszymi narzędziami, które służą mi na co dzień do tego, by zmaksymalizować moją prywatność, dając mi przy tym możliwość wykorzystania maksimum potencjału tego, co oferuje obecnie cyfrowa rzeczywistość. Artykuł znajdziesz tutaj: Odzyskaj prywatność w sieci (oraz zniknij z radarów agencji wywiadowczych)