Za nami wybory do parlamentu europejskiego. Niezależnie od tego, czy w poprzednią Niedzielę wybrałeś się do wyznaczonego Ci lokalu wyborczego, czy nie, podejrzewam, że ten artykuł otworzy Ci oczy. Nie, nie będę plótł bzdur o programach politycznych, bo nie jestem politologiem i ocenę poszczególnych partii czy wyniku wyborów wolę zachować dla innych.

Jestem natomiast osobą prowadzącą własny biznes i aktywnym inwestorem, i właśnie tę perspektywę w kontekście zeszłoniedzielnych wyborów chciałbym Ci przedstawić. Od razu jednak uprzedzam – ten artykuł zedrze z tego, czym jest Unia Europejska cały piękny makijaż i pokaże Ci ją niejako od środka, opisując jej funkcjonowanie, rzeczywisty cel oraz środki używane do jego osiągnięcia. Gotów? Zapnij więc pasy, bo droga przed nami zaczyna robić się wyboista…

Po zdjęciu z barków jarzma prusko-sowieckiego i odzyskaniu przez Polskę niepodległości, zakorzeniła się w pokoleniu naszych dziadków i rodziców pewna celebracja momentu pójścia do urny i oddania głosu w wolnych wyborach. Trudno jest mi, jako (niemal) świeżo upieczonemu trzydziestolatkowi, postarać się postawić w ich sytuacji i zastanowić się, w jaki sposób ja podchodziłbym do tego tematu, gdybym przeżył dokładnie to samo, co oni. W końcu w trakcie największej niestabilności nie było mnie na świecie, a tuż po ’89 byłem zbyt małym brzdącem, żeby w jakikolwiek sposób móc pojąć charakter zmian ekonomicznych, jakim Polska została poddana.

Nie jestem jednak ani moimi dziadkami, ani moimi rodzicami – stąd mogę tylko przypuszczać, co leży u podstaw ich obecnego podejścia oraz posiadanych dzisiaj opinii. Niemniej jednak grzęznąc w przeszłości i w 100% trzymając się kurczowo tego, czego nauczyli mnie rodzice nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem na dzień dzisiejszy i z pewnością bałbym się jakichkolwiek zmian, woląc wybrać przewidywalne ponad niepewne oraz stabilność zamiast potencjału.

Każdy dzień, każda jego godzina i minuta pozwala nam jednak napisać przyszłą historię na nowo. Dosłownie, jak mawia Toby Robbins, Twoje życie zmienia się w ciągu minuty – czasami tylko dojrzewasz do tego momentu latami.

Dlatego mimo ogromnego przywiązania mej osoby do polskich tradycji i historii naszego narodu, nie potrafię nie patrzeć w przyszłość. Nie umiem nie doceniać tego, co można osiągnąć, odrzucając pewne ograniczenia, które jako Polacy – z uwagi na swoją historię i ograniczony latami dostęp do wiedzy – mamy.

Nie potrafię też nie poświęcić się misji edukacji finansowej, którą tak naprawdę jest MPB. Wierzę, że jeśli każdego z nas będzie stać na godne życie, utrzymanie dzieci, wczasy, piękny dom i samochód, nie będziemy musieli wpatrywać się w zachodnich sąsiadów niczym w bożyszcza. A gdy nie będziemy musieli jeździć do Niemiec, Irlandii czy Norwegii, by pracować fizycznie żeby móc cokolwiek sensownego odłożyć, to zaczniemy skupiać się na tym, co mamy tutaj. Nie będziemy patrzyli na to, co kto nam da i ile stówek+ nam obieca – bo sami będziemy potrafili na nie zapracować. W miejsce socjalu wybierzemy konkretne reformy polityczno-gospodarcze – a wszystko w imię przyszłych pokoleń, obdarte z medialnej kiełbasy wyborczej.

Do Boju, Dla Polski (?)

Przyznam szczerze, śmieszyła mnie strasznie cała ta kampania. Jedni, drudzy, trzeci i czwarci prześcigali się w tym, co to oni nie uczynią dla Polski. Mało tego! Niektórzy nawet jeździli ze swoimi 'liderami’ na łono natury, by Ci wskazali ich jako osoby, które mogą przyczynić się dla dobra konkretnego regionu, np. Podkarpacia:

Joanna Frydrych startująca z list KO

Zaczekaj, że co?! Ktoś z Podkarpacia chce wyemigrować do Strasburga (w Brukseli posłowie właściwie tylko głosują), by tam przyczyniać się dla… danego polskiego mikro-regionu?

Czy Angela Merkel reprezentuje Bawarię? Czy może raczej Niemcy? Albo europosłowie belgijscy – reprezentują oni West-Vlaanderen czy może bardziej Antwerpię?

Aż ciśnie mi się na usta Weźcie się [tutaj wstaw to słowo, o którym myślisz, że właśnie chcę je powiedzieć] ogarnijcie! Przecież w Parlamencie Europejskim mają totalnie gdzieś, co się dzieje w Gliwicach czy Grudziądzu! Do europarlamentu nie idzie się po sprawy lokalne, ale państwowe. Przestańcie traktować ludzi jak debili i wmawiać im, że reprezentujecie ich lokalne interesy!

Nie, nie zrobiliście tego dla miasta, powiatu czy województwa. Zrobiliście to po pierwsze – dla siebie (o pieniądzach porozmawiamy za chwilę), po drugie dla partii (to również jest mocno związane z pieniędzmi), a dopiero na trzecim miejscu stawiacie jakiekolwiek sprawy związane z krajem, którego flagę powinniście mieć przypiętą do czoła.

Naprawdę, aż dziw bierze, że tak wielu Polaków sądzi, że kandydaci, którzy przez 5 lat właściwie nic dla kraju i swojego regionu nie robią, by potem pojawić się na plakacie wyborczym będą cokolwiek sobą reprezentować. Na palcach jednej ręki (OK, może i dwóch) policzyłbym osoby, które poza 'byciem twarzą’ dają rodakom coś ekstra (jak choćby Sławek Mentzen, który np. w burzliwym okresie wprowadzania zmian legislacyjnych dotyczących opodatkowania kryptowalut, na bieżąco puszczał live’y interpretujące poczynania Ministerstwa Finansów).

Co w takim razie motywuje pseudoposłów, żeby stać się euroosł… znaczy się, europosłem?

Jeśli Nie Wiesz O Co Chodzi…

Napisałem to już wyżej – główną motywacją dla ludzi ubiegających się o stanowiska w parlamencie europejskim są pieniądze. Co więcej, partiom startujących w wyborach kandydatów również niesamowicie zależy na tym, by jak najwięcej ich reprezentantów zajęło miejsca poselskie – także z uwagi na płynące do partii świeżutkie ojro . Jakim cudem, powiadasz? Po kolei.

Pierwszy wniosek stawiam głównie dlatego, że w bardzo prosty sposób można uzyskać informację o tym, ile zarabia europoseł i skonfrontować to z tym, ile w polskim parlamencie otrzymuje nasz lokalny przedstawiciel idei politycznych.

Zacznijmy od rodzimego podwórka. W Polsce obecnie posłowie mogą liczyć na pensję rzędu około 8 000 PLN brutto. Do tego należy doliczyć mniej więcej 2 000 PLN diety (nieopodatkowanej) oraz niespełna 11 000 PLN na prowadzenie biura. Przy takich kwotach gospodarstwo domowe naszego giermka politycznego wzbogaca się o około 18 000 PLN miesięcznie (mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że pod pojęciem 'asystenta biura’ kryje się żona, córka, syn bądź jakikolwiek najbliższy członek rodziny, który wyciągnie tę kwotę z budżetu?).

A jak wygląda to za Odrą?

Podobnie. Tyle że w Euro. Europoseł może liczyć na pensję rzędu 8 600 EUR brutto. Do tego dochodzi zwrot kosztów za prowadzenie biura – 4 400 EUR – oraz dieta dzienna za posiedzenia/debaty, w których poseł bierze udział, w kwocie 300 EUR za każdy dzień. Jeśliby dodać do tego wszelkie kilometrówki, zwroty kosztów delegacji czy reprezentacji poza terenem EU, miesięcznie na konto europarlamentarzysty co miesiąc wpływa kwota oscylująca wokół wartości 18 000 EUR.

Niby wszystko jest logiczne, niby nie ma w tym nic dziwnego. Ale nie jesteś tutaj po to, by patrzeć na to oczyma laika, ale inwestora i przedsiębiorcy.

Spójrz na to wszystko jakby spoza tego euro-pudełka – posłowie w trakcie kampanii chrzanią głupoty o tym, czego to dla Ciebie, mieszkańcu ulicy Sadowej w Wałczu nie zrobią, podczas gdy tak naprawdę głęboko w czterech literach mają Ciebie i Twoje codzienne sadowe problemy. Te interesowałyby ich, gdyby to polski parlament płacił im europejskie pieniądze – a nie gdy za granicą mogą zarobić 4x więcej i przytulić po kadencji prawo do odpowiednich świadczeń emerytalnych!

Jednak jakoś trzeba było wszystkich pOsełków przekonać, żeby gnali do Unii – a cóż lepiej przekonuje żyjących mentalnie w czasach socjalizmu ludzi, jak nie zachodnie pieniądze? Polacy, którzy emigrowali i pozostają za granicą czują się wewnętrznie źle z powodu braku możliwości zarobienia sensownych pieniędzy w kraju, podczas gdy ci, którzy w wyborach w 2007 roku obiecywali im szybką możliwość ekonomicznego powrotu, sami wyjechali za granicę, by stać się oficjalnie najlepiej opłacanym polskim emigrantem.

Politykom została rzucona przynęta, którą ci złapali niczym wygłodniała po zimowym letargu ryba. Jednak oficjalne zarobki w lśniących europejskich banknotach to tylko połowa prawdy. Ta druga jest znacznie bardziej mroczna i przebiegła, aniżeli komukolwiek mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

A tyczy się ona dwóch rzeczy: rzeczywistej, codziennej pracy europosłów oraz tym, w jaki sposób ich wynagrodzenie… wraca do Polski.

Kochanie, Tylko Podpiszę Listę I S…

Zacznijmy od obowiązków. W końcu, jakby nie patrzeć – europoseł wybrany na pięcioletnią kadencję ma naprawdę spore pole do popisu. Może zaproponować wiele zmian, brać udział w debatach, powinien wywiązywać się z obowiązku oddawania głosu należycie i sumiennie. Z drugiej strony, system powinien mu wszelką pracę ułatwić, wyrażenie zdania/opinii umożliwić, a sam proces głosowania nad wprowadzanym czy modyfikowanym prawem powinien być jasny, klarowny, sensowny i nie powinien powodować jakichkolwiek możliwości popełnienia błędu w procesie. Zgadzasz się ze mną? To czytaj dalej.

Po pierwsze, przedstawiciele narodów w parlamencie europejskim w wielu przypadkach nie wywiązują się w jakikolwiek sensowny sposób ze swoich obowiązków. Stąd mamy 'zaszczyt’ oglądać obrazki, na których Janusz Korwin-Mikke ucina sobie drzemkę podczas obrad:

Dniówka 1 200 PLN wyprac… ekhm, wyspana

lub gdy stawia pasjansa:

Tym razem chyba wygra

albo jeszcze inna posłanka (tutaj np. nr 132, w lewym dolnym rogu) przegląda znacznie ciekawsze rzeczy na swoim telefonie, w ogóle nie podnosząc ręki podczas głosowania:

Mało tego. Wyżej pisałem o tym, że za każdy dzień czynnej pracy posła w trakcie debat otrzymuje on 300 EUR, czyli około 1 200 PLN za każdy dzień. Jednak dniówka ta wypłacana jest na podstawie listy obecności, która przez cały dzień (od samiutkiego rana) znajduje się przed salą. Cóż z tego, zapytasz? Ano wiele!

Bo gdy się sprawie przyjrzeli panowie z kamerami, okazało się, że np. w Piątek europosłowie, przygotowani, z walizeczkami śmigali schreibnąć się na liście, by tylko otrzymać dniówkę i w czterech literach mieli, czy debata tyczyła się roli ślimaków w ekosystemie śródlądowym czy też sankcji ekonomicznych na wschodnie państwa ościenne – po prostu, podpisywali listę i spieprzali, gdzie pieprz rośnie. Jedna pani, reprezentantka Zielonych, po wyjściu z windy i zobaczeniu kamery tak szybko chciała dać dyla, że jej czoło spotkało się ze ścianą… Na filmie przewinął się nawet Pan Zwiefka z PO, który swoim zachowaniem potwierdził znaczenie rodowe własnego nazwiska:

https://youtu.be/UD98SUKX4EU?t=112

Gdyby powyższy film przyspieszyć nieco i podłożyć pod niego muzyczkę z Benny’ego Hilla, pewnie przez chwilę byś się uśmiał – ale musisz zdać sobie sprawę, że na te 1 200 PLN Pan Zwiefka nie musiał zapracować ani minuty, a Ty oddałeś ją w podatkach, na które zachrzaniałeś niejednokrotnie więcej, niż cały tydzień.

Słowem, te dupki żołędne (bo inaczej ich nazwać nie można) dostają Twoją krwawicę, którą zabierają Ci sprzed nosa zanim tak naprawdę zdążysz ją obejrzeć, nie robiąc kompletnie nic i na dodatek w 100% perfidnie ją wyłudzając.

Pieniądz Robi Pieniądz

To jednak nie koniec kontrowersji. Jak zdążyłeś już przeczytać wyżej, każdy europoseł dostaje 4 400 EUR, czyli około 19 000 PLN miesięcznie na prowadzenie biura. Powinien je przeznaczyć na asystentkę, koszty wynajmu lokalu itp. wydatki.

Jak to wygląda w praktyce? Otóż bardzo, ale to bardzo ciekawą (i moim zdaniem mającą pełne pokrycie w rzeczywistości) teorię na ten temat przedstawił Mariusz Max Kolonko w swoim ostatnim materiale na MaxTV GO. Szczerze polecam Ci go obejrzeć w pełnej krasie, tutaj natomiast skupię się na jednej kwestii – tej związanej z biurami naszych politykierów.

Otóż według teorii przedstawionej na MaxTV – z którą zgadzam się całkowicie – europarlamentarzyści startujący z list wyborczych konkretnych partii otrzymują od nich wsparcie tylko dlatego, że ci później… kwotę przeznaczoną na biuro z powrotem oddają swoim zwierzchnikom.

Finansowa karuzela według MaxTV

The MEPs Project, czyli inicjatywa 11 dziennikarzy śledczych i ekonomicznych wykazała, że spośród 748 osób zasiadających w Parlamencie UE zaledwie 133 osoby potrafiły i chciały wskazać konkretne biuro, którego koszt pokrywany jest z wcześniej wspomnianych pieniędzy. Co więcej, 42 osobom udało się udowodnić, że owe 4 400 EUR co miesiąc zasilało konto partii bądź pieniądze te szły wprost na prywatne konta owych euroOsiołków (Panie Mariuszu, musiałem pożyczyć to jakże trafne określenie)!

Sprawę opisały wszystkie większe zagraniczne media, a burza wywołana przez dziennikarzy na Wyspach Brytyjskich została bardzo szybko uciszona przez tamtejszy sąd, który wydał wyrok pozwalający osiołkom utrzymać w tajemnicy ich 'biurowe’ wydatki. Żeby była jasność, parlament europejski głosował w sprawie konieczności spowiadania się rachunkami z wydatków na biuro czy delegacje, ale oczywiście znaczna większość posłów głosowała przeciwko.

Każdy osiołek zasila więc kasę swojej partii kwotą rzędu 1 200 000 PLN przez całą kadencję, co biorąc pod uwagę wyniki minionych wyborów i ilość mandatów, jaka została przyznana głównym partiom medialnym w Polsce, daje im łączny budżet rzędu 59 000 000 PLN na najbliższe 5 lat. Już rozumiesz, dlaczego w tej kampanii nie chodziło w żadnym wypadku o Twoje lokalne interesy?

Kto Za, Kto Przeciw, Kto Się Wstrzymał, Przyjęto…

Zrozumiem, jeśli w tym momencie pojawiło się u Ciebie uczucie lekkiego dyskomfortu, ale nigdy moim zamierzeniem nie było pisać tego, co chciałbyś usłyszeć – a wręcz przeciwnie.

Może jednak się nazbyt czepiam? W końcu każdy z nas nieco kombinuje, nieprawdaż? Może warto tym naszym osiołkom wybaczyć parę rzeczy? Czyż nie musieli się natrudzić w kampanii?

Specjalnie zadaję te pytania, żebyś zmierzył się z nimi w głowie tu i teraz. Nie raz i nie dwa w rozmowach ze znajomymi pojawią się wyżej wspomniane 'argumenty’ (naprawdę, uwierz mi, że prędzej czy później się pojawią, bo większość osób nie rozumie, jak można być przeciwko PO i krytykować PiS, bądź też na odwrót i mieć zupełnie inny pomysł na zmianę kraju niż zabawa w politykę po dwóch zaledwie stronach barykady).

Dlatego od razu powiem, że absolutnie NIE czepiam się, politycy NIE powinni kombinować i NIE powinniśmy im wybaczać żadnych potknięć. Istnieją właściwie tylko dzięki pieniądzom, które niemal wyszarpują obywatelom, a przy tym nie są obarczeni ŻADNĄ odpowiedzialnością karną za składane obietnice (i brak ich realizacji), rujnowanie waluty państwa czy doprowadzanie do dewaluacji majątku obywateli (co wszystko miało już w Polsce miejsce).

Jednak poza sprawami finansowymi, wielu może powiedzieć w tym momencie, że i tak w UE istnieje machina legislacyjna, która całej Europie ma nadać jednolity, sprawiedliwy kształt i to jest właśnie największe osiągnięcie Zjednoczonej Europy.

Pozwól, że nie parsknę teraz śmiechem.

Widziałeś kiedykolwiek, jak wygląda procedowanie ustaw, poprawek i wszystkiego, co związane z głosowaniem w Parlamencie Europejskim? Nie? Przyjrzyj się poniższej sytuacji:

O tym jak głosuje się na poziomie europejskim…

Głosowanie, jak widać na załączonym obrazku, odbywa się według wcześniej ustalonych 'kompromisów’, czyli uzgodnień między szefami głównych partii, co w praktyce sprowadza się do tego, że znaczna większość głosowań w UE przechodzi wyłącznie na podstawie uzgodnień między Francją a Niemcami.

Co jednak najistotniejsze, posłowie partii, które znajdują się w parlamencie nie mają obowiązku głosować zgodnie z ustalonymi kompromisami – mogą przecież w danej sprawie mieć zdanie odmienne od partyjnej linii. Nie stoi to jednak na przeszkodzie, by przewodniczący głosowania zupełnie nie zwracał uwagi na to, kto jest za, kto przeciw, a kto się wstrzymał, tylko odczytuje listę pod z góry ustalony wynik w tempie, którego nawet zawodowi tłumacze nie są w stanie 'ogarnąć’, przez co osoby nie znające niemieckiego czy angielskiego w momencie, w którym jest głosowanie 'za’ w słuchawkach słyszą 'przeciw’ i na odwrót, nawet nie wiedząc za czym konkretnie właśnie głosują (niektórzy już nawet zrezygnowali w ogóle z podnoszenia rąk).

Doprowadza to do takich patologii, że niektóre głosowania, które zostały poddane pod wiarygodność poprzez sprawdzenie wyników głosowaniem elektronicznym miały zupełnie odmienny wynik:

O tym jak można pomylić się o 500 głosów…

Mam nadzieję, że już naprawdę nie posiadasz złudzeń co do tego, jak wygląda unijna rzeczywistość parlamentarna. Przejdźmy zatem do kolejnego argumentu eurozwolenników, mówiącego o tym, ile to my z tej Unii nie dostaliśmy dotacji.

Panie, Ale My Dostalim Piniondze!

Wyrażających się dokładnie w taki sposób (i z takim akcentem) widzę wszystkich tych, którzy wzburzeni argumentami antyunijnymi zaczynają z rękawa sypać cyframi, które to niby świetnie ukazują nasz ekonomiczny bilans względem UE.

Materiały propagandowe robi się mniej więcej w ten sposób, by w bardzo jasny, klarowny i – najważniejsze – prosty sposób pokazać argumenty przeciw i zestawić je z rzekomymi argumentami za, ukazując kontrast, który potwierdza się następnie wypowiedzią zaprzyjaźnionego 'eksperta na polecenie’, jakoby to [tutaj wpisz jakąkolwiek stawianą tezę] było właściwe. Jak zlepi się to wszystko w jeden, krótki materiał może to wyglądać mniej więcej tak:

Ale czy prawdziwy bilans naszego jestestwa w UE to rzeczywiście tylko to, ile do kasy unijnej wpłaciliśmy, a ile otrzymaliśmy?

Oczywiście, że nie. Różnica pomiędzy powyższymi wartościami nie jest naszym bilansem netto. Nie uwzględnia ona wszelkich kosztów, które – oprócz składek – ponosimy, będąc członkami UE. Koszty te można podzielić na bezpośrednie, jak na przykład koszt obsługi unijnej biurokracji pokrywany z kasy państwa (dodatkowa praca urzędników) oraz pośrednie, jak choćby utracone korzyści naszych rodzimych biznesów, które nie rozwinęły się bądź nie zdołały pokonać konkurencji zza granicy.

Co więcej, pieniądze, które popłynęły strumieniem do polskich firm również należałoby wziąć pod lupę. Nie dość, że wystarczą dosłownie 3 sekundy, by poznać skalę wyłudzeń, które miały miejsce w Polsce (na pierwszej stronie wyników wyszukiwania znalazłem wyłudzonych ok. 100 MLN PLN: tu, tu i tu), to na dodatek te projekty, które wyłudzeniami nie były, bardzo często w praktyce okazywały się kompletnym fiaskiem (a może były po prostu bardziej wyrafinowanym wyłudzeniem?). Podane przypadki są rzuconym jednostkowym 'sprawdzam’, nikt nie prowadzi statystyk wyłudzeń czy niepowodzeń, natomiast liczby, do których możemy dotrzeć w ciągu zaledwie kilku chwil dają wiele do namysłu na temat efektywności wydatkowania środków unijnych. A skoro o efektywności mowa…

To samo miejsce w Dubaju: 1990 vs 2003

Na powyższym obrazku widać miasto Dubaj, które szejk przemienił w ciągu zaledwie kilkunastu lat z jednej drogi na pustyni w stolicę turystyczną Emiratów Arabskich. Jak to było możliwe? Oczywiście, dzięki pieniądzom. Jednak mało osób wie, że sposób ich wydatkowania jest zgoła odmienny od tego, który funkcjonuje w Europie.

Otóż szejk w swoim mieście wydaje swoje własne pieniądze na własne potrzeby, jako że jest właścicielem miasta i uzyskane pieniądze wydaje na poprawę jego funkcjonowania, by zarabiać jeszcze więcej. Pilnuje on zatem każdego dirhama, ukróca maksymalnie biurokrację (np. w przypadku budowania nieruchomości wiele decyzji administracyjnych czy tyczących się zmian dokonywanych w apartamentach jest scedowane na dewelopera – podczas gdy u nas założenie ogrzewania gazowego w miejsce pieców kaflowych wymaga projektu na budowę, zgody wydziału Urbanistyki, wspólnoty mieszkaniowej, administracji budynku itd.) i działa w interesie jego mieszkańców. Słowem, jego miasto to jego biznes.

Efektem tego jest ekspansja przedsiębiorczości i powstające jak grzyby po deszczu lokalne firmy, koncerny i przedsiębiorstwa. Arabowie są narodem handlarzy, co znacznie lepiej pomaga im zrozumieć ideę wolności gospodarczej, przez co wystarczyło zaledwie 13 lat, by zmienić piach pustynny w europejskiej klasy aglomerację. Dla porównania wspomnę tylko, że remont Ronda Kaponiera w Poznaniu trwał ponad 5 lat. Tak, jedno rondo w poznańskiej aglomeracji było remontowane – z uwagi na biurokrację – przez 1 865 dni.

Osobiście w ogóle mnie to nie szokuje, gdyż w naszym ustroju politycznym, niewybieralni urzędnicy decydują o wydawaniu cudzych pieniędzy na nieswoje potrzeby, kompletnie ignorując zdanie obywateli czy budżety prowadzonych inwestycji. Przykład?

Teraz zadaj sobie pytanie, czy warto było obywatelom zabrać owe pieniądze, by w unijnej machinie rozdawnictwa rozdystrybuować je właśnie w ten sposób? Nie wiem jak Ty, ale ja bym się pieniędzmi z owych zaledwie 3 projektów zaopiekował zupełnie inaczej.

Jakby tego było mało, nawet jeśli już założymy, że środki unijne trafiły do firm działających na terenie naszego kraju na programy rozwojowe, nie można nie zauważyć ogromnej korzyści, jaką z tego tytułu doświadczyły firmy zagraniczne. Otóż według Urzędu Zamówień Publicznych w samym tylko 2013 r. przedsiębiorstwa spoza Polski zdobyły 704 zlecenia o wartości blisko 60 MLD PLN. Oczywiście, zagraniczne spółki nie mają absolutnie żadnego interesu w tym, by podatki zostawiać u nas, więc wszelkie zyski są transferowane za granicę, a ewentualne zakupy na rozwój dokonywane z podmiotami kraju macierzystego (np. niemieckie firmy działające w Polsce kupują niemieckie maszyny). Co więcej, osobiście znam przypadki programów rozwojowych dla firm ze 100% polskim kapitałem, gdzie wymogi dotyczące zakupu konkretnych maszyn produkcyjnych dziwnym trafem są niemalże ustawione pod specyfikację naszego sąsiada zza Odry. I mówię tu o kwotach idących w miliony złotych, żeby była jasność…

I tak, powoli uszczupla się nam wspomniany przez 'eksperta’ bilans netto – ale czy same żonglowanie liczbami to koniec zabawy? Oj, zdecydowanie nie…

Najpierw Nadziej Przynętę…

Jeśli kiedykolwiek prowadziłeś biznes, pracowałeś w sprzedaży lub miałeś jakikolwiek kontakt z klientem, doskonale wiesz, że aby sprzedać drugiej stronie swoje interesy, produkt czy usługę, najpierw trzeba w nią zainwestować. Może być to Twój poświęcony czas, środki bądź połączenie obu tych rzeczy.

Ta zasada leży również u podstaw unijnych dotacji. Otóż wystarczy raz jeszcze przeprowadzić 3-sekundowe 'śledztwo’, by zobaczyć, że Volkswagen w 2009 roku otrzymał z budżetu państwa 12 MLN PLN, a Mercedes 81 MLN PLN w 2016 roku. Są to oczywiście pojedyncze przykłady, jednak programów grantowych dla zagranicznych koncernów przez czas naszego członkostwa w Unii była cała masa.

Jakby jeszcze było Ci mało, dziennikarka śledcza Claire Provost ujawniła kilka lat temu skalę finansowania zagranicznych koncernów za publiczne pieniądze – otóż, dla przykładu, w ciągu zaledwie 10 lat Schwarz Group, czyli właściciel sieci Lidl i Kaufland, otrzymał ponad 900 MLN USD na rozwój w Europie Środkowo-Wschodniej, podczas gdy owe pieniądze miały zostać przeznaczone na rozwój przedsiębiorczości lokalnej! Słowem, zamiast do polskiego rolnika pieniądze trafiły do portfela jednej z najbogatszych niemieckich rodzin.

Nie powinno Cię dziwić w takim razie to, że w Europie krajem absolutnie dominującym eksportowo są właśnie Niemcy – poniższa mapa przedstawia importera nr 1 dla danego kraju:

Importer nr 1 dla poszczególnych krajów Europy

Jeśli Twoja wyobraźnia nie podpowiedziała Ci jeszcze innej, niemal bliźniaczej mapy, pozwól, że ją wyręczę:

Zasięg terytorialny Nazistowskich Niemiec
Źródło: http://polimaty.pl/2016/06/niemcy-historia-alternatywna/

Okupacja z czasów II WŚ i kontrolowanie gospodarcze naszego regionu niemal 1:1 pokrywa się z tym, co udało się Niemcom osiągnąć obecnie. Po co rozlewać krew, skoro można zdominować państwa ościenne w zupełnie inny sposób? Wystarczy odpowiednie (nie)liczenie głosów, marchewka w postaci pieniędzy dla rzeszy żołnierzy partyjnych i już można stanowić prawo, które faworyzować będzie wąską grupę interesów…

Teraz wyobraź sobie, że wspomniane pieniądze idą na: uproszczenie biurokracji przedsiębiorców, ograniczenie pracy urzędniczej, dotacje dla firm ze 100% polskim kapitałem, ich ekspansję zagraniczną, obniżenie podatków i zwyczajne ułatwienie życia tym, którzy nie patrzą na socjal, by się wzbogacić, a których żadna praca nie hańbi. Czy nie byłyby to lepiej wydane pieniądze?

Czy Unia Europejska = Europa?

By jednak przekonać masę ludzi do tego, by podążała ślepo za wyznaczonym kursem, potrzebne jest coś więcej, aniżeli tylko pieniądze i odpowiednie reguły gry. Mówię tutaj o czymś, co spaja to wszystko w jedną, niby logiczną układankę. O cóż może mi chodzić? O narrację.

Otóż od samego początku, jeszcze zanim przystąpiliśmy do Unii Europejskiej robiono dosłownie wszystko, żebyśmy jako naród dali się nabrać na retorykę Unia Europejska = Europa.

Mniej więcej podobną narrację nadają Wilki z Wall Street przeróżnym instrumentom, by móc odpowiednio i w zgodzie z regulacjami 'zapakować’ się w dany rodzaj aktywów, zanim ciemny lud zorientuje się, że w XYZ już najwyższy czas zainwestować.

Miało to miejsce w przypadku Microsoftu, Apple’a, Amazona, ma również obecnie miejsce w przypadku kryptowalut. Jest to bardzo prosta technika, w której danej sprawie nadaje się tło narracyjne i wszelkie informacje płynące w mediach (które w Polsce w 75% są kontrolowane przez kapitał rodem z Niemiec – to też nie jest przypadek) są pod nie dostosowane, by móc robić swoje w międzyczasie.

Tym sposobem, począwszy od kampanii Platformy Obywatelskiej namawiającej nas do dołączenia do UE, aż po dzień dzisiejszy wmawia się nam, że częścią Europy możemy stać się / być wyłącznie poprzez bycie członkiem Unii Europejskiej, by móc w Polsce stanowić odpowiednie prawo bez względu na to, co chce robić demokratycznie wybrany lokalny rząd. Ale do cholery, czy Polska od początku swych dziejów nie była częścią kontynentu europejskiego? Oczywiście, że była! A czy Unia Europejska jest tworem naturalnym, terytorialnym? Oczywiście, że nie!

Unia Europejska jest niczym innym jak unią stricte polityczną. Nie różni się w swojej pierwotnej istocie zbytnio od unii sowieckiej czy unii polsko-litewskiej, która to – historycznie rzecz ujmując – była pierwszą unią polityczną na świecie.

Stany Zjednoczone również są niczym innym jak unią polityczną, jednak tym, co odróżnia wszystkie poprzednie unie od tej, która została obecnie stworzona w Europie to jednorodność obywateli ją tworzących.

W unii polsko-litewskiej udział brały dwa niemal bratnie narody, unia sowiecka również stworzona została z narodów o wzajemnie zbliżonej kulturze. Stany Zjednoczone, w swojej pierwotnej formie, były skupiskiem kolonii francuskich i anglosaskich, toteż w głównej mierze ich kultura i zwyczaje również były zbieżne. Ale czy to samo ma miejsce w Unii Europejskiej? Niestety, nie. Hiszpania czy Portugalia różnią się znacząco od Niemiec czy Francji, a tym z kolei daleko do Polski, Czech czy Węgier.

Jeśli historia miałaby nas czegokolwiek nauczyć, to UE jest najbardziej niejednolitą narodowo unią polityczną, jaka do tej pory została stworzona. Początkowe założenia gospodarcze, tworzące Wspólnotę Węgla i Stali były jak najbardziej właściwe, jednak całość popędziła w niesamowicie niebezpiecznym kierunku.

Narrację, jaką obecnie przyjęto, to stworzenie z państw członkowskich Unii Europejskiej państw Zjednoczonej Europy, gdzie kulturę, wartości i zwyczaje stanowi Bruksela i jej niewybieralni przedstawiciele.

Dlatego też wszelkie przejawy patriotyzmu są w retoryce osób broniących obecnego status quo zrównywane z faszyzmem:

https://youtu.be/vSotpdrCAr0?t=40

Jako że w większości przypadków obraz mówi znacznie więcej, aniżeli tysiąc słów, poniżej obrazek typowych faszystów z miasta, które rozczochrany Belg na pewno kojarzy:

Faszyści z Brukseli, przepędzeni przez policję armatkami wodnymi podczas jednej z demonstracji

A jak wyglądał Marsz Niepodległości w Warszawie?

Mam nadzieję, że różnicę widać jak na dłoni? Jeśli natomiast którykolwiek z Twoich znajomych nadal miałby problem z przyswojeniem powyższego, zamiast wdawać się z nim w dyskusję, zwyczajnie puść mu poniższy film:

Jest w Polsce taki marsz…

Oczywistym jest dla osób, które nie są spaczone niemiecką propagandą w pseudo-polskich mediach, że w Marszu Niepodległości chodzi o naszą tradycję, historię, wartości, o naszą jedność – czyli to, co możemy rozumieć pod pojęciem Naród. Bo nawet jako członkowie Unii Europejskiej nadal jesteśmy Polakami, przez wielkie P.

A wspomniana narracja, która ma zrównać widocznych na powyższych obrazkach patriotów z faszystowską bandą, służy wyłącznie gospodarczemu podbojowi państw członkowskich przez (głównie) niemieckie i francuskie koncerny. Zauważ, że wszelkie przejawy patriotyzmu są krytykowane, jednak nikt z zarzucających Polsce faszyzm nie mówi 'wyjdźcie z unii’, oj nie. Narracja brzmi 'porzućcie patriotyzm w imię wartości europejskich’, 'stańcie się częścią Europy’. Zapominają tylko dodać '…byśmy mogli Was jeszcze eksploatować przez najbliższe 20 lat niczym Grecję’ lub '…bo inwestycja w Was jeszcze nam się nie zwróciła’.

Po Nitce Do Kłębka

Mamy więc euroosiołków, którzy dostają olbrzymie pieniądze za nicnieróbstwo, którzy nie muszą nawet podnosić rąk podczas głosowania, gdyż jego wynik jest i tak z góry ustalony przez Gabinet Cieni jako tzw. 'kompromis’.

Mamy również państwowe partie, które z Unii Europejskiej zrobiły sobie ze swoich wysłanników maszynki do transferowania pieniędzy na lokalne kampanie.

Mamy też marnotrawione miliardy złotych na programy, które albo są dosłownie idiotyczne, albo nieefektywne, albo są wyłudzeniem tudzież służą firmom, które tylko prowadzą działalność na naszym rynku, nie mając nic wspólnego z naszym krajem poza adresem widniejącym w papierach spółki.

Mamy też zakusy m.in. Francji i Niemiec do tego, by stworzyć europejskie wojsko, które – w razie konieczności – będzie mogło wkroczyć do państw członkowskich, gdyby te łamały prawo. Prawo europejskie, ma się rozumieć, o którego fakcie łamania zdecydują ludzie, których nie wybierałeś, a które w żadnym stopniu nie służy Twoim lokalnym interesom.

Nie chcę, by MPB było miejscem debat politycznych, ale w europarlamentarnej gorączce zostało powiedzianych tyle bzdur, że moim niemal patriotycznym obowiązkiem było przedstawienie Ci czarno na białym tego, co kryje się pod niebieską flagą.

Nie licz na miliony dotacji, nie pokładaj nadziei w którymkolwiek polityku, nie angażuj się w spory polityczne przy rodzinnym stole.

Wynik wyborów niektórzy z moich znajomych na FB komentowali mniej więcej w sposób: 'Jeśli głosowałeś na partię X, to usuń się z moich znajomych’. Natomiast rzeczywistość jest taka, że od momentu ogłoszenia wyniku wyborów, w moim życiu kompletnie nic się nie zmieniło – w Twoim podejrzewam, że również. A mimo tego, ludzie zostali podzieleni, niemal modelowo według maksymy divide et impera.

Od zeszłej Niedzieli dalej prowadzę biznes jak prowadziłem, mogę się rozwijać i dążyć do tego, by żadne reguły nie mogły ograniczyć mojego prawa do wolności. Odpowiedni Plan B – czyli tak naprawdę kwintesencja tego, o czym piszę – jest poznaniem reguł gry systemu o nazwie 'państwo’ i zdobyciem wszystkich kart, które umożliwią Ci wygraną niezależnie od przebiegu rozgrywki. Wówczas stawanie po którejkolwiek stornie barykady przestanie mieć sens.

A gdy już osiągniesz sukces, zbudujesz odpowiedni majątek i zaoszczędzisz dziesiątki tysięcy złotych na podatkach, będziesz mógł z tych pieniędzy budować silną Polskę, wydając je na naszej rodzimej ziemi i inwestując w lokalne biznesy – niezależnie od tego, czy twór polityczny jakim jest Unia Europejska dalej będzie trwał w obecnej formie, czy przekształci się w stosowane przed nią ramowe umowy handlowe między narodami.

Przypomina mi się, jak Najbogatszy Człowiek w Babilonie tłumaczył swemu uczniowi, czym jest strumień pieniędzy. Gdy ktoś bogaty buduje willę na pustej ziemi, nie tylko daje pracę ludziom, ale ziemie wokół jego willi zyskują na wartości. Słowem, strumień bogactwa dosłownie rozlewa się po okolicy i korzysta na tym każdy.

Dlatego ja, Ty i wszyscy inni Polacy – jeśli są patriotami – powinni dążyć do tego, by osiągnąć jak największy majątek, a następnie wspierać lokalne inicjatywy i społeczność – bo bazując tylko na socjalu, nie staniemy się silnym Narodem. A silny Naród to ten, który nawet przed startem rozdania wie, że ma parę asów w rękawie.

Artykuł ten w swojej pierwotnej formie był nieco krótszy, jednak po obejrzeniu przeze mnie programu MaxTV o UE wzbogaciłem go o dodatkowe, bardzo konkretne informacje. Panu Mariuszowi należy się w tym miejscu ogromne podziękowanie za ukazanie ciemnych zakamarków UE w jasnym świetle i pracę, którą wkłada w rozwój swojej telewizji i niezależnego dziennikarstwa.


3 odpowiedzi

  1. W całym swoim wywodzie (swoją drogą miejscami bardzo tendencyjnym) zapominasz o jednej bardzi ważnej kwestii. W dzisiejszych czasach – czasach internetu, u progu pełnowymiarowego AI i zniszczonego środowiska naturalnego – instytucje jako jedyne mogą rozwiązywać poważne problemy.

    Żaden kraj w pojedynkę nie wymusi na innych krajach zmniejszenia emisji CO2 (bo kraje jak Polska zawsze się pojstawią ;-)), nie ograniczy użycia plastiku albo nie zajmie się międzynarodowym prawem określającym jak przetwarzane powinny być nasze dane.

    Polecam przeczytaj książki Harariego – zwłaszcza 21 lessons for 21th century.

    1. Piotrku,
      tendencyjny? Zdecydowanie nie. Subiektywny? Owszem, jako że całe MPB przedstawia mój punkt widzenia. W kwestii samych instytucji – nie mam problemu z tym, że są. Mam natomiast problem z tym, że ich działanie jest na wskroś patologiczne – przykład chociażby z liczeniem głosów w tak 'poważnej’ instytucji jaką jest UE.

      W kwestiach takich jak emisja CO2 itp. zawsze trzeba się zastanowić, komu na rękę jest nie zmniejszać emisji itd. Prędzej czy później, po nitce do kłębka dojdziemy do osób, które 'utrzymują’ (lub jak to się zwykło mówić 'lobbują’) rządzących, podczas gdy powinni oni służyć komu innemu. Dlatego też instytucje nie będą tutaj rozwiązaniem, gdyż same w sobie są problemem. Oddanie realnej władzy w ręce ludzi (np. poprzez wprowadzenie tzw. płynnej demokracji) to jedyny sposób na to, by uzdrowić system.

      Niemniej jednak zanim jakiekolwiek zmiany systemowe nastąpią, najlepiej jest się zwyczajnie uniezależnić i maksymalnie zdywersyfikować. Wówczas, będąc wolnym nie tylko geograficznie ale także i finansowo, będziesz miał znacznie większy wpływ na świat wokół Ciebie. U mnie przynajmniej się sprawdza 🙂

    2. Wróciłem sobie przypadkiem do tego artykułu i okazuje się, że po ponad 2 latach: emisję CO2 ograniczają w UE nam, ale inne państwa, które na przykład koło Turowa mają swoje kopalnie już nie mają takich obostrzeń; plastik ograniczono w UE, więc Chiny wzięły się do roboty i teraz cała produkcja śmiga tam. Problemem jest świadomość ludzi i to, że nadal najczęściej wolą wybrać tanio 'teraz’, niż drożej 'teraz’, ale taniej w ogólnym rozrachunku.
      Poza tym nadal podtrzymuję zdanie, po powyższych przykładach, że instytucje – m.in. takie jak UE – więcej problemów tworzą, niż rozwiązują. W obecnych systemach liczy się interes wąskiej grupy, a człowiek nie jest na pierwszym miejscu.

Skomentuj Bartosz Jezierski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *