Gdzieś na Pacyfiku znajduje się maleńka wyspa, która nazywa się Yap. Na pierwszy rzut oka nie różni się ona zbytnio od innych wysp, gdzie można spotkać, nadal funkcjonujące w dzisiejszych czasach, natywne plemienia. Jest jednak na tej wyspie jeden mechanizm, który przykuwa uwagę… nie, nie antropologów – ale ekonomistów!
Kilka wieków temu mieszkańcy Yap wyruszyli na ekspedycję swoimi bambusowymi łodziami, by po niespełna 500 kilometrach dotrzeć do innej wyspy, Palau. Co zwróciło ich szczególną uwagę, to wapień – rodzaj skały, którego wcześniej nie było im dane zobaczyć, z uwagi na brak jego występowania w regionie Yap. Po negocjacjach z mieszkańcami Palau, Yapańczycy (?) wyrzeźbili z owych skał dyski, które następnie przetransportowali na łódkę (część z nich musiała mieć wydrążone w środku otwory, gdyż były tak ciężkie, że aby można je było przenieść, niezbędne było użycie drewnianych pali). Z takową unikatową zdobyczą wyruszyli z powrotem do domu, gdzie czekały na nich ich rodziny.
Po powrocie i zaprezentowaniu zdobycznych dysków okazało się, że pozostali mieszkańcy Yap również dostrzegli w nich coś wyjątkowego. W końcu, na ich wyspie brakło skał wapiennych, więc nie było mowy o dodatkowym wyprodukowaniu kolejnych sztuk. Co więcej, ich zdobycie było poprzedzone bardzo długą i trudną ekspedycją, która przecież mogła zakończyć się naprawdę różnie (sztormy na Pacyfiku do spokojnych nie należą).
Po redystrybucji dysków wśród mieszkańców okazało się, że z czasem nabrały one zupełnie innego wymiaru – gdyż miejscowa ludność naturalnie zaczęła używać ich jako lokalnej waluty.
Wiem, że na pierwszy rzut oka wydaje się to zupełnie irracjonalne – bo zarówno ja, jak i Ty jesteśmy 'zepsuci’ naszą codziennością, w której dominuje pieniądz papierowy, a także naszą historią, która na przestrzeni wieków ceniła zupełnie odmienne od wapiennych dysków rzeczy.
Zastanów się jednak przez chwilę – czy owe dyski tak naprawdę różnią się znacząco od tego, co od wieków jest uważane przez naszą cywilizację za wartościowe?
Weźmy na przykład wymianę barterową, czyli kupowanie zbóż za krowie mleko. Nie każdy, kto posiadał ziemię uprawną miał miejsce do tego, by hodować krowy – i odwrotnie. Dlatego ludzie, nie mogąc zapewnić sobie wszystkich niezbędnych produktów (a czasami z wygody lub braku czasu do tego, by np. przerobić mleko na śmietanę czy masło) wymieniali się towarem za towar. Każdy wiedział ile pracy potrzeba, by zebrać określone plony, wydoić dany litraż mleka itd., stąd kursy wymiany bazowały bezpośrednio na wkładzie pracy. Ograniczona dostępność była tutaj kluczem.
Idąc dalej, w miarę rozwoju handlu popularność zaczęły zyskiwać rękodzieła – wyroby ze skóry, kości czy garncarskie. Potrzeba było określonych umiejętności pozyskania surowca oraz talentu rzemieślniczego, by je wytworzyć – a że nie wszyscy takowe umiejętności posiadali, część ludzi zaopatrywała się w nie, wymieniając to, co sami potrafili wytworzyć (kurze jaja, mleko, zboża itd.). Do ograniczoności zasobów doszedł tutaj również pierwiastek piękna – rękodzieła były nie tylko rzadkie, ale także i ładne (a im ładniejsze, bardziej złożone, tym bardziej cenne).
W miarę jak handel miejscowy przestawał wystarczać, a ludzie szukali rzeczy unikatowych poza swoimi osadami, zaczął kwitnąć zawód kupca – a wraz z nim potrzeba łatwego transportowania wartości. Cóż posłużyło za nośnik? Kruszce, głównie srebro i złoto. Były one nie tylko ograniczone (trudne do wydobycia i dostępne lokalnie), ładne (świeciły i nie wyglądały jak nic, co do tej pory człowiek był w stanie zobaczyć w przyrodzie), ale także trwałe (nie były reaktywne, znosiły dużą amplitudę temperatur, nie zużywały się łatwo) i – co najważniejsze – niemożliwe do podrobienia.
Znając całą historię, spójrz na to wszystko z większego dystansu – od dziesiątek tysięcy lat nasza cywilizacja widzi w świecących grudkach, wydobywanych wprost z ziemi wartość. Posługujemy się nimi tak, jakby były one zupełnie naturalną częścią naszego życia, nie widzimy w tym żadnego absurdu ani jakiejkolwiek kuriozalności.
A jednak, gdy czytamy obecnie o tym, że na wyspie Yap płaci się kamiennymi dyskami, na naszych twarzach pojawia się delikatnie drwiący uśmieszek. Dyski dla mieszkańców wyspy są ograniczone (potrzeba bardzo długiej i trudnej ekspedycji, by je zdobyć), ładne (wykute ręcznie), trwałe (w końcu są ze skały) i niemożliwe do podrobienia (skały wapiennej nie ma na wyspie Yap) – dlatego w zupełnie naturalny sposób zaczęły być one postrzegane jako coś wartościowego, niemalże identycznie do świecących kopalnianych grudek złota tak wielbionych przez białego człowieka.
Ciekawostką w tym wszystkim jest fakt, że z uwagi na swoją nieporęczność dyski nie zmieniają swojego miejsca – po prostu, w momencie sprzedaży określonych rzeczy cała wioska zwyczajnie zostaje poinformowana, że dany dysk zmienia właściciela, jak w ogólnodostępnym publicznie rejestrze (aczkolwiek nie dopatrywałbym się tutaj początków blockchaina).
Dlatego gdybyś przez chwilę przestał myśleć o wartości w kontekście papierowych banknotów, szybko dostosowałbyś się do ogólnie przyjętej normy, jaką nasza cywilizacja wyznaczyła kilka tysięcy lat temu.
Co więcej, w okresie rozrostu handlu na świecie papierowy pieniądz był czymś tak abstrakcyjnym, że nawet Marco Polo w swoich dziennikach, gdy odwiedził w XIII wieku mongolskie imperium Kublai Khana, wyraził ogromne zdziwienie faktem, że ludzie posługują się czymś tak bezwartościowym, jak papier, by kupować rzeczy posiadające prawdziwą wartość. Nie mógł on pojąć, jak można nie używać złota czy srebra, które w Europie stanowiły fundament transferu i ostateczne zabezpieczenie majątku.
A jak wygląda nasz system dzisiaj? Noty bankowe (zwane również banknotami) są najbardziej powszechne z uwagi na swoją poręczność, ale w swej pierwotnej istocie były (i nadal są!) wyłącznie papierem dłużnym. Jeśli posiadasz notę bankową (20 PLN, 50 EUR czy 100 USD) to tak naprawdę jesteś kredytodawcą banku, czyli liczysz na spełnienie przez niego obietnicy uznania jego wartości. A z tą bywa różnie – również i nasza historia z lat 90’ świetnie ilustruje, jak niewiele znaczy papierowy banknot w przypadku spadku ogólnego zaufania względem tych, którzy powinni gwarantować jego wartość.
Najciekawszym w tym wszystkim jest fakt, że o ile mamy pewien (znikomy) wpływ na to, kto znajdzie się w rządzie, tak zupełnie nie mamy wpływu na to, kto zostanie wybrany do obsadzenia stanowisk banku centralnego w Polsce, a tym bardziej w Europie. Jedni politycy wybierają innych, bez jakichkolwiek konsultacji ze społecznością (tej funduje się inne rozrywki i przykuwa uwagę innymi 'ważnymi’ sprawami).
Najprościej mówiąc – ci, którzy mają władzę niemal absolutną (drukowania pieniądza, czyli generowania wartości dosłownie z powietrza) nie są w żaden sposób uzależnieni od wyboru obywateli.
Doprowadziło to do takich patologii, że gdybyśmy wszyscy ruszyli do banków po swoje pieniądze, okazałoby się, że spośród wszystkich uznanych przez bank depozytów, w kasie znajduje się tylko kilka procent naszych pieniędzy – podczas gdy reszta jest wyłącznie wirtualnym zapisem, w który wszyscy wierzymy.
Mało tego, na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat banki centralne wyprodukowały (a dokładniej – pozwoliły wyprodukować bankom komercyjnym) tak ogromne ilości papierowego pieniądza, że obecnie ci, którzy potrafią czytać liczby doskonale wiedzą, że bankowe status quo nie zostanie zbyt długo utrzymane, co w konsekwencji stanowi ogromne zadłużenie dla globalnego systemu finansowego. I żeby nie było – Ci, którzy spowodowali ten problem i stoją u jego źródła z pewnością nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Nie zostali pociągnięci podczas ostatniego kryzysu finansowego, nie będą i teraz.
Nie zrozum mnie źle – możliwość udzielania kredytu pozwala na przyspieszenie rozwoju gospodarki i jest potrzebna, ale sytuację, w której (teoretycznie) najprężniejsza gospodarka świata, Wielki Wujek Sam, czyli USA wydrukowała tyle dolarów z powietrza, że ich rezerwy kapitałowe stanowią raptem 0,88% ogółu, trzeba nazwać wprost patologią.
Dość powiedzieć, że sam Obama zadłużył kraj bardziej, niż wszyscy prezydenci przed nim razem wzięci, wydając między innymi 2 MLD USD (wówczas ok. 7 000 000 000 PLN) na niedziałającą stronę programu Obamacare.
Politycy i bankierzy regularnie potwierdzają swoją niekompetencję w tym, co robią, doprowadzając chociażby do sytuacji, w której w 2018 roku kraj, który posiada obszerne złoża ropy naftowej oraz kruszców i mógłby być naprawdę prężnie funkcjonującym tygrysem regionu (mowa tu o Wenezueli), walczy dzisiaj z szalejącą inflacją, a ludzie tak bardzo odwrócili się od lokalnej waluty (boliwarów), że obecnie ścięcie włosów u fryzjera kosztuje tam 5 bananów i 2 jajka.
Czy naprawdę chcesz wkładać pieniądze do takiego systemu bez opamiętania i zastanowienia się chociaż przez chwilę, czy ma to w ogóle sens?
Jeśli tak i nie widzisz w tym nic złego, powtórzę to, co zawsze – jest to w tym momencie Twój świadomy wybór.
Jednak obecna skala zadłużenia świata, a w szczególności państw zachodnich jest po prostu zatrważająca (globalne zadłużenie jest ponad dwukrotnie większe niż rozmiar globalnej gospodarki) – stąd moim zdaniem każdy racjonalnie myślący obywatel powinien mieć swego rodzaju polisę, która zabezpiecza jego majątek.
Skoro waluty narodowe, reprezentowane przez nic niewarte świstki papieru co i rusz, dzięki nieodpowiedzialnym przedstawicielom gatunku homo sapiens bancsterus, ukazują swoją ciemną stronę w czasach kryzysu, najlepiej jest zwrócić się w kierunku tego, co na przestrzeni ostatnich tysięcy lat gwarantowało niezmienną wartość w czasie – a tym „czymś” okazało się być dla zachodnich cywilizacji złoto.
Historia nigdy się nie myli, a przecież jeszcze nie tak całkiem dawno temu dolar amerykański był ściśle z nim powiązany (nawet ten papierowy!), gdyż do wczesnych lat trzydziestych XX wieku nadal posługiwano się monetami, które w swym składzie zawierały czyste złoto. Na przykład popularna moneta 10 USD, zwana Indian Head, a produkowana przez państwową mennicę do 1933 roku zawierała w swoim składzie nieco ponad 16 gramów złota. Przy obecnej cenie giełdowej można by za przetopiony z tej monety kruszec otrzymać nieco ponad 600 papierowych amerykańskich dolarów. To jasno pokazuje, że przez ostatnie 90 lat papierowy dolar stracił ponad 98% swojej wartości!
Zanim krzykniesz wniebogłosy, że przecież nasze pensje rosną wraz ze wzrostem cen (spadkiem wartości pieniędzy), to w artykule Czy inflacja rzeczywiście jest dla nas dobra? już tłumaczyłem, że nie jest do końca tak, jak zwykło się nam wmawiać.
Wszystko powyższe prowadzi nas do bardzo prostego wniosku – w miarę akumulacji majątku, bardzo mądrym posunięciem jest część pieniędzy ulokować w złocie, którego miejscem przechowywania powinna być inna jurysdykcja. Gotówka jest wygodna, powszechnie akceptowalna i przy rozwijaniu biznesu czy kompetencji jako pracownika etatowego jest nieodzownym kompanem naszego ekonomicznego jestestwa. Jednak w miarę postępu i gromadzenia jej w większej ilości, trzeba pomyśleć o czymś, co zamieni kupki składowanych papierków na swego rodzaju polisę ubezpieczeniową naszego majątku.
Złoto jest powszechnie akceptowalne, jego dostępność (możliwości wydobywcze) jest coraz bardziej ograniczona, żaden bank centralny nie może go ot, tak po prostu dodrukować, więc w czasach kryzysu ludzie naturalnie się ku niemu zwracają.
Z tego powodu, zamiast trzymać całe swoje oszczędności w banku, powinieneś przy większych posiadanych aktywach pomyśleć o 'inwestycji’ w kruszce.
Tylko pamiętaj o najważniejszym – nie kupujesz obecnie złota czy srebra za dolary, euro czy złotówki po to, by za jakiś czas wymienić je na jeszcze większą ilość wspomnianych papierków. Kupujesz je po to, by stanowiło ono zabezpieczenie dla Ciebie teraz, ale także i dla Twoich dzieci oraz ich potomków w przyszłości. Potraktuj je tak, jak niegdyś traktowano zdobione szaty czy porcelanowe zastawy – przekazywane z pokolenia na pokolenie – jako ostateczne zabezpieczenie wypracowanego majątku.
Tylko w ten sposób zapewnisz sobie odpowiedni bufor bezpieczeństwa, przy okazji mogąc skorzystać z nadarzających się okazji, które mimo wszystko nadal lubią papierowe pieniądze. Bądź mądry i racjonalny. Nie musisz od razu kupować całej sztabki – podejdź do tego, jak do przysłowiowego zjedzenia słonia. Najlepiej to zrobić po kawałeczku. Rób małe kroki, ale zacznij działać i idź w z góry ustalonym kierunku.
Bartek, w jakiej jurysdykcji trzymasz złoto?
Michale, niebawem na blogu zagości obszerny poradnik, w którym ten temat poruszę.